Archiwum Polityki

Demokracja remisu

W Ameryce remis. A przecież to wybory, a nie mecz, w którym na końcu jest dogrywka, a jak to nie pomaga – to strzelają rzuty karne. Oczywiście któregoś w końcu ogłoszą zwycięzcą, ale i tak będzie to werdykt typu remisowego, bo w Senacie chyba zbliża się remis idealny (50:50), a w Izbie Reprezentantów przewagą republikańską nie ma się co chwalić (220: 211). Jak rządzić w tych warunkach?

Przyszły prezydent, ktokolwiek nim będzie, może polegać tylko na osobistych dobrych kontaktach z dzisiejszymi przeciwnikami. Jednego lub dwóch musi nawet wziąć do rządu. Im bardziej jednak zapiekły jest dziś podczas liczenia głosów, tym trudniej będzie w przyszłości działać w warunkach demokracji remisowej.

Prawda, że jest coś niesmacznego w wyrywaniu sobie głosów na Florydzie, gdzie dwie armie prawników walczą o korzystną dla siebie interpretację miejscowego prawa wyborczego. To starcie dwóch doświadczonych osób, obu zresztą prawników, byłych ministrów, dyplomatów i ludzi interesu: Christophera Warrena (działającego w imieniu Ala Gore’a i demokratów) oraz Jamesa Bakera (w imieniu George’a Busha i republikanów). Można albo dziwić się ich zapalczywości, albo podziwiać stalowe nerwy. Od kilkuset lepiej lub gorzej policzonych głosów (na dwieście milionów uprawnionych do głosowania – różnica to 0,00003 proc.) zależy najpotężniejsze stanowisko na naszym globie.

Republikanie powołują się na wzór postawy godnej. Przegrany kandydat Richard Nixon w 1960 r. nie miał wątpliwości, że w wyborach doszło do oszustw (uwaga: tym razem nikt nie stawia takiego oskarżenia). Ale szybko zaakceptował werdykt. W swoich pamiętnikach pisze: „Ponowne obliczenia wymagałyby może i pół roku, a w tym czasie kwestionowana byłaby ważność wyboru Kennedy’ego. Rezultat byłby druzgocący dla amerykańskich stosunków zagranicznych. Nie mogłem wystawić kraju na taką sytuację. A co, gdybym domagał się powtórnego liczenia i okazałoby się, że jestem »mściwym przegranym«? Ciągnęłoby się to za mną przez całe życie i przekreśliło możliwości dalszej kariery politycznej”.

Krytycy Nixona nie przypisują mu tak szlachetnej postawy. Twierdzą, że ten kandydat (zresztą późniejszy prezydent), który – po aferze Watergate – zyskał sobie przydomek „tricky Dicky” (Rysio kombinator), sam obawiał się oficjalnego powtórnego sprawdzania głosów ze względu na rzekome przekręty, których miał być świadom po stronie republikańskiej.

Polityka 48.2000 (2273) z dnia 25.11.2000; Świat; s. 38
Reklama