Andrzej Sopoćko oskarża RPP, że utrzymując wysokie stopy procentowe stwarza zagrożenie dla rozwoju gospodarczego Polski. To ciężki zarzut, a uzasadnia go dwojako: po pierwsze, podwyżki stóp procentowych są w polskiej gospodarce nieskuteczne, i po drugie, niosą szereg negatywnych konsekwencji dla funkcjonowania przedsiębiorstw i wzrostu gospodarczego. Dlaczego podwyżki stóp procentowych nie przynoszą oczekiwanych efektów? Sopoćko widzi trzy powody: wydatki budżetowe są sztywne, przedsiębiorstwa i osoby prywatne są niewrażliwe na ruchy stóp procentowych oraz wzrost cen występuje w obszarach o nieelastycznym popycie (żywność, paliwa, energia). Niestety, oceny te albo mijają się z faktami, albo też winny być kierowane pod adresem rządu, a nie RPP.
Na przekór temu, co pisze Sopoćko, wzrost stóp procentowych przynosi jednak efekty: po podwyżkach stóp NBP łącznie o 4–5 punktów proc. w okresie wrzesień 1999–luty 2000 tempo emisji kredytu dla gospodarki spadło z ok. 28 proc. w skali rocznej w lecie ub. roku do ok. 21 proc. obecnie, a w tym tempo emisji kredytów dla osób prywatnych z ponad 50 proc. do ok. 38–40 proc. W ślad za tym tempo wzrostu popytu krajowego obniżyło się z ok. 6 proc. do ok. 4 proc. i w efekcie od trzech miesięcy spada także inflacja.
Podwyżki stóp procentowych oczywiście nie mają wpływu na wydatki zapisane w ustawie budżetowej. Chodzi raczej o hamowanie wzrostu pozostałych składników popytu finalnego, tj. spożycia indywidualnego i inwestycji prywatnych, co staje się koniecznością wówczas, kiedy rząd nie jest w stanie ograniczyć nadmiernego deficytu sektora finansów publicznych.
Przypomnę też, że celem ostatniej podwyżki stóp procentowych nie było zahamowanie wzrostu cen ropy naftowej czy cen zbóż.