Na cenę wpływa nie tylko niska opłacalność rolnictwa, ale też chłopski upór, abyśmy wchodzili do Unii bez ziemi, a także biurokratyczne korowody przy zamianie gruntów ornych na działki rekreacyjne czy budowlane, które są o wiele droższe.
Aby kupić ziemię legalnie, cudzoziemiec – najlepiej polskiego pochodzenia – musi się do Polski wżenić i tu zamieszkać. A potem postarać się o zgodę aż dwóch ministrów: rolnictwa i rozwoju wsi oraz spraw wewnętrznych i administracji. Przez to ucho igielne przeciska się niewielu – w ubiegłym roku zgodę na zakup otrzymało tylko 140 osób, a właściciela zmieniły zaledwie 242 hektary. W 2000 r. tylko Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa sprzedała 35 obcokrajowcom 369 ha. Jako posiadacze ziemscy zagraniczne osoby fizyczne w statystyce zajmują śladową pozycję. Są jednak metody, aby w prawdziwość owych danych wątpić, albowiem są furtki pozwalające ucho igielne ominąć.
Na figuranta
Coraz większą popularność zyskują transakcje „na figuranta”, którego rolę gra zubożały rolnik, za sobie tylko znaną cenę, zapominający, jak gromko śpiewał „nie damy ziemi, skąd nasz ród”. W olsztyńskim oddziale Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa, sprzedającej lub dzierżawiącej tereny po upadłych PGR, opowiadają o przetargu, na który zgłosił się miejscowy chłop w gumiakach. Spokojnie przelicytował konkurentów, po czym z plastykowej reklamówki wyjął 250 tys. zł, zapłacił i wyszedł. Sąsiedzi dają głowę, że taką sumę widział pierwszy i ostatni raz w życiu. Nie można mu jednak udowodnić, że jest figurantem, dopóki pozostaje prawnym właścicielem świeżo nabytej ziemi. W normalnym kraju fiskus zapytałby go, skąd ma tyle pieniędzy. W Polsce jednak rolnicy nie płacą podatku dochodowego, więc i z pieniędzy spowiadać się przed urzędem nie trzeba.