Mitrovica zżyła się z rozmieszczonym tu w czerwcu 1999 r. kontyngentem francuskim, a Francuzi mają tu dobrą opinię. Inaczej niż Jankesi. Na Amerykanów posypał się więc w ubiegłym tygodniu grad kamieni, cegieł i butelek. W sukurs rodakom i sojusznikom ruszyło 30 tys. Albańczyków z Prisztiny. Wojna w Mitrovicy – krzyczały nagłówki w albańskiej prasie Kosowa.
Choć w operacji Ibar, nazwanej tak od rzeki dzielącej miasto na dwie części – północną zamieszkaną w większości przez Serbów i południową, albańską – uczestniczyli żołnierze KFOR z 12 państw, lwią część roboty wykonać mieli Amerykanie, Niemcy i Brytyjczycy. W części albańskiej znaleźli jeden nielegalny pistolet, w dzielnicach serbskich blisko 30 sztuk broni palnej, materiały wybuchowe, tysiące sztuk amunicji, ciężki karabin maszynowy, granaty. Pod zarzutem nielegalnego posiadania broni aresztowano na krótko kilkanaście osób, w tym Albańczyków.
Niepokoje w 60-tysięcznej Kosovskiej Mitrovicy trwają od początku lutego i spędzają sen z oczu cywilnej i wojskowej administracji Kosowa, działającej z mandatu ONZ. Sytuacja zaostrzyła się tak bardzo, że w roli policji znów musiało wystąpić regularne wojsko w sile 2500 żołnierza. 3 lutego w zamieszkach w mieście zginęło 8 Albańczyków, ponad 20 osób odniosło rany – w większości Serbowie. KFOR wprowadził wówczas godzinę policyjną.
W niecałe dwa tygodnie później chlusnęła kolejna fala przemocy: zginęło dwóch Albańczyków, dwaj francuscy żołnierze odnieśli rany. Wśród blisko 40 zatrzymanych uczestników zajść ulicznych był tylko jeden Serb, reszta – mitroviccy Albańczycy. Otwarli ogień do żołnierzy NATO, Francuzów, co na taką skalę zdarzyło się w Kosowie po raz pierwszy. Nawet sekretarz generalny Sojuszu, lord Robertson, wydał krótkie oświadczenie, wyrażające poważne zaniepokojenie atakiem.