Archiwum Polityki

Cytaty

Czarny rynek, najpopularniejsze miejsce pracy w Serbii, podbijają dziesiątki tysięcy Chińczyków, siejąc panikę wśród lokalnych dostawców. Miejscowi przemycali dotąd odzież głównie z Turcji, chińska jest równie złej jakości, ale tańsza. Pierwsi Chińczycy zainstalowali się w Belgradzie w 1996 r., kiedy wysocy dygnitarze jugosłowiańscy odwiedzali Chiny. Od tego czasu chińska kolonia urosła w siłę i po trzech latach intensywnej pracy uzyskała to, co im obiecała żona prezydenta Miloszevicia Mirjana Markowić. Mają mianowicie swoje Chinatown w Nowym Belgradzie, modnej nowoczesnej dzielnicy w północnej części stolicy. W większości zamieszkują ją młode pary z Szanghaju – przybysze z południa Chin stanowią 90 proc. ogółu. Rozpoczynają działalność dzięki wsparciu państwa chińskiego i pożyczce w wysokości 5 tys. marek udzielanej przez chińskie banki. Z kolei Jugosławia nie robi żadnych przeszkód z wizami. Towar z Chin dostarczany jest głównie do słoweńskiego portu Kopar, później ciężarówkami dociera do granicy chorwacko-serbskiej. Wychodzi to taniej niż dostawy do czarnogórskiego portu Bar, bowiem Czarnogóra pobierała cła, którymi nie dzieliła się z Serbią, więc Serbowie dorzucali swoje.

Vreme, Belgrad

Polityka 9.2000 (2234) z dnia 26.02.2000; Cytaty; s. 14
Reklama