Coraz częściej przypomina mi się opowiastka Brechta. Pan K. skrupulatnie sprawdzał, ile jest wyjść w mieszkaniu, w którym się znalazł, opuściwszy dom. Pytany o powód tego wieczornego rontu, wyjaśniał:
– Opowiadam się za normalnością i zdrowym rozsądkiem. Ktoś o takich niebezpiecznych poglądach winien wiedzieć, czy w razie czego jest więcej wyjść niż jedno.
W zeszłym tygodniu głośno było o liście Lecha Wałęsy do Mariana Krzaklewskiego. Podobno towarzyszyła mu propozycja transakcji wiązanej. Były prezydent poprze kandydata na przyszłościowego prezydenta. W zamian za premierostwo. Od zaraz. Przyjemna to wizja. Skutecznie oddalająca nudę. Najdotkliwiej widać dręczącą mieszkańca chałupki przy ulicy Polanki. Niedawno w wywiadzie dla „Polityki” Lech W. oceniając polityków zauważał, który z nich jest „nie na ten czas”. No i w rezultacie przemyśleń doszedł do wniosku, że na ten czas on będzie najlepszy. Kto to powiedział, nie pamiętam: „Jedynie rządzeni się uczą. Rządzący nigdy”. A co dopiero powiedzieć o takich, co sobie już porządzili.
Pewnie na liście (spóźnionej walentynce) wszystko się skończy, tym bardziej że po nim nastąpiły oświadczenia idące w zgoła innym kierunku. Nadawca jednak wzbogaci swój repertuar o argument: chciał pomóc. Jak to on – spieszył na ratunek, lecz został odtrącony. Adresat też zarobi parę punktów. Uchronił kraj przed katastrofą. Porównywalną z walnięciem meteorytu, cyklonem, powodzią, zrywającą tamy i wały ochronne. Nawet premier Buzek na tym zyska: system jego rządów nie przegrywa z systemem nerwowym. Pan profesor jest spokojny, zrównoważony. I wie, że tak naprawdę to ktoś inny siedzi za kierownicą. A on jest po to, by trąbił, naciskając na przydzielony mu klakson.