Andrzej, student prawa, miał ostatnio okazję porównać teorię z wykładów z prozą życia. Miesiąc temu ukradli mu skórzaną kurtkę w młodzieżowym barku przy uczelni. Powiesił ją na wieszaku, poszedł po colę. Gdy wrócił po minucie, zauważył kilku „kolesiów”, którzy już wybiegali na zewnątrz. Zapewne to oni ukradli, lecz nie potrafiłby ich opisać do protokołu. Miejskie patrole – co potem sprawdził – nie zatrzymały tamtej nocy żadnej grupki, która miałaby wśród „fantów” skórę o wartości 600 zł. Pytał ojca, czy ma iść nazajutrz do komisariatu i oficjalnie złożyć zawiadomienie o przestępstwie. – Właściwie po co – ten tylko wzruszył ramionami.
Inny student odprowadzał dziewczynę na Żoliborz. Usłyszał tupot nóg, a za chwilę dopadła go grupa „drechów”. Miał potrójne szczęście: byli bez kijów, cios zadany ciężkim „glanem” minął jego głowę o centymetr, wreszcie któryś krzyknął: „to nie ten”. W zamieszaniu uciekł, zatrzymał taksówkę. Kierowca zawiadomił swoją centralę, a operatorka – najbliższy miejsca zdarzenia komisariat. –Nie mam załóg, a przez telefon i tak zgłoszenia nie przyjmę – padła odpowiedź. Nie nalegali.
Kolejnego chłopaka wypatrzyła w biały dzień grupa chuliganów zajmująca się „krojeniem” dzieciaków albo idących pojedynczo młodych ludzi. Czujnie dał nogę. Na Nowym Świecie wypadł wprost na patrol policyjny. Opisał zajście i zobaczył, że pierwszy z goniących go wypada z bramy. Funkcjonariusze, o głowę niżsi od niego i tamtych, odwrócili się natychmiast plecami. –O co chodzi, coś ci zrobili? – to retoryczne pytanie było formą odmowy interwencji.
Tych trzech zdarzeń nie odnotują żadne policyjne statystyki, stąd właśnie bierze się owa „ciemna liczba”.