Przedstawiciele rodziny organisty Franciszka Pichały siedzą w skromnym mieszkanku ostrołęckiego bloku oddalonego o pół kilometra od ich ziemi, która leży w centrum Ostrołęki, między ulicami Stayera i 11 Listopada. Każdy na kolanach trzyma teczkę pełną urzędowych pism, odpisów podań i listów. Organista Franciszek Pichała, sadząc w 1938 r. sad, kopiąc i zarybiając dwa stawy oraz wzorowo zagospodarowując dwa i pół hektara ziemi w sercu miasta, zapewne nie przypuszczał, że te zabiegi wydadzą gorzki plon. Jego potomkowie popadli w niewolę urzędników.
Lata czterdzieste: azyl
Po wojnie posiadłość dziadka Pichały stała się azylem dla rodziny. Jedną z córek wraz z mężem i dziećmi przyniosła tu fala repatriacyjna z Wileńszczyzny. Druga – przybyła po spaleniu domu przez sowieckich żołnierzy. Władza ludowa do przerobionego na domek drewnianego magazynu na owoce podesłała jeszcze lokatora z kwaterunku. Gnietli się, walczyli ze szczurami i klecili chałupę. To dach, to szalunek, to fundamenty. Wytchnienie znajdowali w sadzie i nad stawami. Franciszek Pichała przybiegł kiedyś spóźniony na mszę do kościoła bernardynów. Wdrapał się po schodach, by zasiąść za organami. Wierni usłyszeli pierwsze akordy i nagle trzask upadającego na klawiaturę ciała. Organista dostał zawału.
Lata pięćdziesiąte: milczenie
Spadkobiercy organisty wystąpili o podział posiadłości. Spotkali się z odmową. Nie mogli też otrzymać pozwolenia na budowę nowego domu. – Zrobili z nas depozyt – mówi Janina Pichała, wdowa po Andrzeju, synie organisty.
Andrzejowi w latach pięćdziesiątych jako nadleśniczemu przysługiwało służbowe mieszkanie. Zamierzał na ojcowiźnie postawić dom. Urząd odmówił z argumentacją: „posiadacie piękne mieszkanie”. – Zajmowaliśmy służbowe mieszkanie, a chcieliśmy pobudować własne – wspomina Janina Pichała.