Polska gospodarka trudno poddaje się ocenom. Z jednej strony wszystkie podstawowe ubiegłoroczne wskaźniki ze znanych powodów były niższe od oczekiwanych. Blisko dwucyfrowa inflacja, wysoka stopa bezrobocia, wyraźny spadek tempa wzrostu produktu krajowego brutto i dwukrotnie wyższy niż w 1998 r. deficyt w bilansie płatniczym państwa to spore rozczarowanie. Z drugiej, mimo wyraźnie wolniejszego tempa rozwoju, i tak byliśmy przedmiotem zazdrości ze strony naszych wschodnich i południowych sąsiadów. Ich sytuacja gospodarcza układała się gorzej, więc Polskę postrzegano jako kraj sukcesu, a na Ukrainie podczas prezydenckich wyborów stawiano za przykład i wzór do naśladowania.
Teraz istnieją spore szanse, by rok 2000 był lepszy niż ten, który się skończył. Dotyczy to zwłaszcza tempa wzrostu PKB. Od kilku miesięcy produkcja sprzedana przemysłu imponująco szybko rośnie i te dobre wskaźniki przez dłuższy czas powinny się utrzymać. Można też liczyć, że przy coraz lepszej koniunkturze na Zachodzie polski eksport podniesie się z ubiegłorocznego upadku, a widoczny rozwój sektora usług wpłynie stabilizująco na całą gospodarkę.
Ze spodziewanym wzrostem popytu na polskie towary w krajach Unii Europejskiej nie należy jednak wiązać nadmiernych nadziei. Przy planowanym szybkim tempie prywatyzacji – co pociągnie za sobą napływ dewiz – złoty będzie się trzymał mocno i tym samym ograniczał opłacalność eksportu, a konkurencja z producentami z Piętnastki zarówno w kraju jak i za granicą będzie się zaostrzać, skoro z roku na rok maleje liczba barier i handlowych ograniczeń. Jeśli chcemy naprawdę pobudzić eksport i zmniejszyć rozmiary deficytu handlowego, to trzeba wykorzystać utworzone w NBP odrębne konto, na które ma trafiać część dewizowych wpływów z prywatyzacji, zacząć renegocjować nasze umowy z WTO i Unią dotyczące możliwości wykorzystywania klauzul ochronnych i poprawić efektywność wydatków ponoszonych przez państwo na promocję.