Pod koniec minionego tygodnia na warszawskiej giełdzie padł absolutny rekord. Główny indeks giełdowy WIG osiągnął ponad 21 tys. punktów, o prawie 500 więcej niż wynosił poprzedni giełdowy szczyt. Na to wydarzenie trzeba było czekać blisko 6 lat. A nie wszyscy mieli cierpliwość i dostatecznie mocne nerwy. Po poprzednim rekordzie, wyśrubowanym przez drobnych akcjonariuszy, zaczęła się długa bessa i wielkie straty sporej grupy graczy. W ten oto przykry sposób giełda uczyła respektu, ostrożności i pokory. Ale teraz nikt nie chce wierzyć, że ta historia może się powtórzyć. To już nie te czasy, nie ta giełda, a nawet nie ten co dawniej entuzjazm.
Od końca ubiegłego roku na warszawską giełdę szeroką ławą wchodzą fundusze emerytalne, a od kilku tygodni wracają zagraniczni inwestorzy. Drobnych graczy w tym towarzystwie jest, jak dotąd, stosunkowo niewielu. A zresztą większość z tych, którzy przetrwali, to dzisiaj profesjonaliści. Taki skład uczestników gwarantuje, że mniej jest emocji i nieprzemyślanych decyzji, reakcje bardziej przewidywalne, a pęd do szybkiej realizacji zysków ograniczony. W najbliższych tygodniach giełdą zachwiać mogą tylko gorsze wskaźniki makroekonomiczne w kraju i gwałtowne spadki indeksów za granicą. Na razie mało kto się tego obawia.