Archiwum Polityki

Człowiek na dobre czasy

Nieobliczalni wyborcy z New Hampshire nie zawiedli – w prawyborach rozpoczynających kampanię o nominację prezydencką raz jeszcze poparli polityków niebanalnych, odrzucanych przez elity swoich stronnictw. Batalia potrwa jeszcze kilka tygodni, co daje okazję do autentycznej debaty o ważnych problemach kraju. Ameryka jednak, syta i bezpieczna, przeżywająca właśnie najdłuższy w historii okres ekonomicznego boomu, najwyraźniej nie odczuwa takiej potrzeby.

Niespodzianką było zwłaszcza wysokie zwycięstwo w prawyborach republikańskich senatora Johna McCaina nad George’em Bushem juniorem, synem byłego prezydenta i gubernatora Teksasu, ale i były senator Bill Bradley, niedawno spisywany na straty, tylko nieznacznie uległ w prawyborach demokratycznych wiceprezydentowi Gore i utrzymał się w grze o Biały Dom.

Prawie dwudziestopunktowa przegrana z McCainem w New Hampshire zachwiała czołową pozycją Busha, namaszczonego już na kandydata prezydenckiego przez niemal wszystkich republikańskich gubernatorów i członków Kongresu. Media wypominają mu brak oczytania, mętne odpowiedzi w debatach i ignorancję w sprawach międzynarodowych. Gwiazdą sezonu jest McCain – bohater wojny wietnamskiej (pięć lat w niewoli Wietkongu), autorytet w dziedzinie obronności i polityki zagranicznej, ujmujący wyborców jednoznacznością i pryncypialnością sądów, przyjmowanych jak świeży powiew. Gdyby wyczyn z New Hampshire udało się senatorowi powtórzyć w prawyborach w pierwszym dużym stanie, czyli w Karolinie Południowej, republikanie mogą zacząć przechodzić do jego obozu.

W Karolinie Bush jednak jest bardzo popularny i ma wciąż w ręku ogromne atuty – chwytliwe hasło „współczującego konserwatyzmu”, ponad 35 mln dolarów na kampanię (wielokrotnie więcej niż McCain) i sondaże, wskazujące na poparcie większości republikanów we wszystkich najważniejszych stanach. McCain – podobnie jak Bradley – prowadzi kampanię pod hasłami krucjaty przeciw wpływowym grupom nacisku, w imię obrony „zwykłych Amerykanów”. Ma temu służyć reforma systemu finansowania kampanii wyborczych ograniczająca soft money, czyli ukryte datki od zamożnych sponsorów. Nie podoba się to republikańskim politykom, którzy jeszcze bardziej niż demokraci żyją z „cichych pieniędzy” od wielkiego biznesu.

Polityka 7.2000 (2232) z dnia 12.02.2000; Świat; s. 34
Reklama