Archiwum Polityki

Proza życia

Polska proza współczesna sprzedaje się tak źle, że wydawcy wolą nie ujawniać wyników. Wstyd im wobec pisarzy, a pisarzom wstyd za czytelników.

Przeciętną powieść lub zbiór opowiadań kupuje mniej niż 1500 czytelników (w przypadku debiutów – nawet mniej niż 300). Liczba zainteresowanych kupnem nowego tytułu nie przewyższa więc liczby studentów polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Dziś trudno uwierzyć, że pierwsza powieść w dziejach literatury nowożytnej, „Przypadki Robinsona Cruzoe”, została napisana dla pieniędzy. Autor Daniel Defoe musiał zdobyć sporą sumę na posag dla swoich córek. Współcześni polscy prozaicy nie zarobiliby nawet na skromne wesele. Są oczywiście wyjątki. Pierwsze miejsca zajmują tutaj Joanna Chmielewska, Małgorzata Musierowicz, Andrzej Sapkowski, trochę dalej jest Olga Tokarczuk. „Pani Jeziora”, ostatnia książka Sapkowskiego, sprzedana została w nakładzie 56 tys. egzemplarzy.

Dla przeciętnego polskiego prozaika jest to liczba niewyobrażalna. Większość marzy skromnie o przekroczeniu „dziesiątki”. Tymczasem nawet dobre książki ze świetnymi recenzjami w poczytnych pismach osiągają poziom zaledwie 2–3 tys. sprzedanych egzemplarzy. Rzadko udaje się przekroczyć 5 tys., a dopiero od tego momentu autor powieści może myśleć o jakimkolwiek zysku. Przeciętnie sprzedający się tytuł umiera zwykle po 12 miesiącach. Mogą go ożywić kosztowne akcje promocyjne lub szczególne wyróżnienia. Mogą, ale nie muszą.

Konkurs z nagrodami

Wydawnictwo W.A.B., które publikowało książki wielu młodych twórców (m.in. Manueli Gretkowskiej, Olgi Tokarczuk, Małgorzaty Saramonowicz, Zbigniewa Kruszyńskiego, Adama Wiedemanna), jeszcze do niedawna promowało swoją serię współczesnej prozy na billboardach. Mimo że akcja trwała kilka miesięcy, nie dała zachwycających rezultatów. Najlepszy tytuł serii, „Pielgrzymka do ziemi świętej Egiptu” Tomasza Mirkowicza, osiągnął skromny wynik – 800 sprzedanych egzemplarzy.

Polityka 7.2000 (2232) z dnia 12.02.2000; Kultura; s. 57
Reklama