Archiwum Polityki

Gdzie jest piec pogrzebany

Sprawy 1101/99 w ogóle nie byłoby, gdyby Jacek Bączkowski, urzędnik z Warszawy, nie zdecydował się kupić niedużej działki we wsi Kaliszki, a następnie nie postawił na niej domu.

Dom w stanie surowym gotów był w połowie ubiegłego roku i właśnie wtedy, 16 czerwca rano, pojawiły się istotne w sprawie 1101/99 elementy: piec centralnego ogrzewania Junkers z zasobnikiem ciepłej wody, grzejniki typu Purmo sztuk siedem oraz grzejniki łazienkowe sztuk dwie. Elementy złożono na podłodze niewykończonego i niezamieszkanego jeszcze domu, a ekipa hydraulików z Łowicza, która właśnie kończyła w łazience Jacka Bączkowskiego montaż kabiny natryskowej, miała je zainstalować następnego dnia.

Nie zrobiła tego jednak, ponieważ w nocy z szesnastego na siedemnastego dopiero co przywiezione elementy zniknęły w tajemniczych okolicznościach.

Wyraźny brak przedmiotów dał przybyłej na miejsce zdarzenia policji z Czosnowa podstawy do przypuszczenia, że w domu Jacka Bączkowskiego dokonano kradzieży. Funkcjonariusze wysunęli nawet tezę, że do przestępstwa użyto samochodu dostawczego, bo do zwykłej osobówki piec Junkers z zasobnikiem plus dziewięć grzejników za nic w świecie by się nie zmieścił. Głębokie i wyraźne ślady opon samochodowych przed drzwiami posesji potwierdzały pierwsze przypuszczenia. Jednak najbardziej intrygująca była sprawa śladów samego włamania, które dla prowadzącego śledztwo stanowią zwykle nieocenioną pomoc, ponieważ pozwalają na powzięcie pierwszej roboczej hipotezy, którą następnie w toku śledztwa sprawdza się i weryfikuje.

Sęk w tym, że w sprawie 1101/99 żadnych ale to żadnych śladów naprowadzających na trop sprawców włamania nie było, a nawet jeśli były, pozostały niezauważone przez policjantów, którzy mimo sugestii okradzionego nie zdjęli odcisków palców w miejscu kradzieży ani też nie zabezpieczyli odcisków opon samochodu, którym piec i grzejniki wywieziono.

Polityka 7.2000 (2232) z dnia 12.02.2000; Społeczeństwo; s. 83
Reklama