Socjolodzy kultury tłumaczą, że mamy do czynienia równocześnie z dwoma przeciwstawnymi procesami: globalizacją i zarazem regionalizacją kultury. Z jednej strony takie same noworoczne fajerwerki są w Sidney, Tokio, Paryżu, ta sama amerykańska muzyka rozrywkowa, ta sama moda i na całym świecie takie same płacze na projekcji hollywoodzkiego „Titanika”. Z drugiej strony coraz silniejsza staje się świadomość regionalna, odżywają dialekty, kwitną literatury lokalne, czerpiące żywotne soki z historii jednej wsi, jednego domu, jednej rodziny, w której odbija się cały kosmos kondycji człowieczej (u nas takim pisarzem jest Wiesław Myśliwski).
W końcu współczesne kultury narodowe to konstrukcje stosunkowo młode. Podobnie jak i państwo narodowe są produktem „długiego wieku XIX” (Eric Hobsbawm), który zaczął się w 1789, a skończył w 1914 r. W tamtym wieku nacjonalizmu i wojen imperialnych narodową tożsamość zaczęto definiować albo – jak Niemcy – na zasadzie krwi i ziemi, albo wskazując na szczytne, uniwersalne dokumenty: francuską Deklarację Praw Człowieka, Konstytucję 3 maja lub amerykańską Deklarację Niepodległości. Jednak w większości mitem konstytutywnym była zwycięska wojna całego narodu. Przykładów jest mnóstwo: Włochy 1859, Niemcy 1871, Polska 1918 i 1945, Izrael 1948 itd. Niekiedy takim fundamentalnym narodowym mitem były wojny przegrane militarnie, ale ponoć wygrane moralnie: dla Serbów bitwa na Kosowym Polu (1389), dla Węgrów Wiosna Ludów 1848, dla nas – kolejne powstania od kościuszkowskiego do warszawskiego.
Wojna literatur
Francuska eseistka Pascale Casanova („Forum” 3/00) mówi wręcz o dwustuletniej „wojnie literatur narodowych” jako elemencie imperialnej geopolityki i walki o hierarchie ważności i strefy wpływów.