Mimo iż nie pierwszy to upadek w dziejach polskiej bankowości, wywołał on wyjątkowy odzew w mediach, a to ze względu na barwną historię banku, intrygujący mechanizm katastrofy, a także z uwagi na głównego bohatera dramatu, kontrowersyjnego poznańskiego biznesmena Piotra Bykowskiego.
Początki imperium
Kieruje on imperium finansowym złożonym z kilkunastu powiązanych ze sobą kapitałowo spółek, zatrudniających ponad 2 tys. osób. Korzenie tego specyficznego holdingu sięgają 1988 r., kiedy to Bykowski z grupą kolegów założył do dziś źle wspominany Drewbud. Spółka miała budować masowo tanie drewniane domy, finansowane bajecznie korzystnym kredytem, gwarantowanym w dodatku przez rząd Mieczysława Rakowskiego. Pomysł chwycił. W ciągu kilku tygodni Drewbud sprzedał 15 tys. akcji, warunkujących pierwszeństwo przy nabywaniu domków, za 2 mln zł od sztuki (równowartość siedmiu ówczesnych przeciętnych pensji). Wkrótce potem ruszyła sprzedaż tzw. promes kredytowych i książeczek gruntowych, co przyniosło ok. 130 mln zł. Przedsięwzięcie pękło jak mydlana bańka, kiedy w styczniu 1990 r. nastąpiło urealnienie oprocentowania kredytów. Podskoczyło ono z 6 proc. do 115 proc., a tysiące klientów Drewbudu pozostało na lodzie.
Wielu sądziło wówczas, że katastrofa ta będzie końcem Bykowskiego. Okazała się początkiem. Zgromadzone przez Drewbud pieniądze pozwoliły spółce i kilkudziesięciu związanym z Bykowskim osobom, które otrzymały od Drewbudu sowite kredyty, na założenie Invest-Banku. Szybko stał się on liderem na rynku kredytów samochodowych. By zapewnić bankowi tę pozycję, poznański biznesmen „obudował” go siecią spółek i spółdzielni (z Polskim Towarzystwem Samochodowym – Konsorcjum Spółdzielcze w Bydgoszczy na czele), zajmujących się akwizycją oraz gromadzeniem od klientów udziałów.