Liderzy Akcji przez kilka dni wydawali się bagatelizować sprawę, mając widocznie nadzieję na przywołanie niepokornych posłów do porządku. Nie pomogły jednak żadne rozmowy, nie pomogło straszenie sankcjami. Po wszystkich tych zabiegach pozostała grupa prawie 30 osób, twardo żądających dymisji Wąsacza, gotowych wspólnie z opozycją głosować za jego odwołaniem. W klubie AWS trwa więc swego rodzaju odliczanie – w minioną środę grupa niepokornych wynosiła jeszcze ponad 30 osób, w piątek zmalała do 26. Jednocześnie praktycznie znikły nadzieje na rozwiązanie problemu na drodze naginania procedury parlamentarnej.
Stanowisko marszałka Sejmu Macieja Płażyńskiego jest jasne i zgodne z opiniami prawników – wniosku wycofać nie można, nie można wycofywać pojedynczych podpisów, trzeba po prostu przeciwko niemu głosować, czyli postąpić tak jak ongiś posłowie PSL, którzy podnieśli ręce przeciwko własnemu wnioskowi o odwołanie premiera Włodzimierza Cimoszewicza. Tymczasem można odnieść wrażenie, że kolejne rozmowy z premierem, rozmywające zresztą jego autorytet, kolejne naciski utwierdzają inicjatorów w oporze. W dodatku sprawa ta znów postawiła na porządku dnia wszystkie pretensje pod adresem kierownictwa AWS dotyczące zarządzania klubem i całą prawicową koalicją wyborczą, a także pretensje pod adresem rządu i premiera.
Nie wiadomo wprawdzie, czym zakończy się ta awantura, ale wiadomo już, że dobrego wyjścia z niej nie ma. Są tylko złe lub jeszcze gorsze. Najmniejsze skutki polityczne miałoby oczywiście głosowanie przeciwko własnemu wnioskowi. Wymuszenie dymisji ministra (na co najczęściej stawia grupa wnioskodawców) ma podobny wydźwięk jak odwołanie go. Oznacza bowiem, że dowolnie skrzyknięte poselskie pospolite ruszenie będzie, przy pomocy opozycji, wymieniać ministrów.