Archiwum Polityki

Plac Zbawiciela

Krzysztof Krauze: Plac Zbawiciela

Rozmowa z Krzysztofem Krauze, laureatem Paszportu „Polityki”

Jak środowisko filmowe przyjmuje pańskie ostatnie sukcesy?

Nie jestem w środowisku, nie chodzę na premiery, trzymam się z boku, przyglądam się z zewnątrz. Problem polega na tym, że nasze życie artystyczne jest na pół rzeczywiste, toczy się na okładkach pism i w kronikach towarzyskich. To są właściwie komiksy, należałoby jeszcze dorysować dymki: ktoś gdzieś był, kogoś poznał...

Wszystko jest telenowelą. Już prawie wszyscy reżyserzy kręcą seriale. Pan nie ma propozycji?

Właśnie nakręciłem trzyodcinkowy serial współczesny pt. „Wielkie rzeczy”, ale to jest właściwie film nowelowy. Władze TVP chcą, by również takie obrazy teraz powstawały. Dobry pomysł, pojawia się bowiem możliwość skupienia uwagi publiczności przyzwyczajonej do serialu na czymś ambitniejszym. To jest również szansa dla debiutantów.

To jest stary pomysł Wajdy z czasów, kiedy prowadził zespół filmowy X.

Tak, ale dzisiaj debiutant jest w nieporównanie gorszej sytuacji – on wie, że musi zrobić film podobny do innych, okupić swój start ustępstwami. Na samym początku następuje więc zakażenie krwi. To jest tak, jakby ktoś wziął kij baseballowy i przetrącił mu kręgosłup.

Dlaczego oni się na to godzą?

Czy tylko oni? To jest zjawisko, które dotyczy całego naszego życia kulturalnego, ale publicznego także.

Zasada klonowania.

Bardzo dobre określenie. W telewizji widać to najwyraźniej. Jeżeli na przykład popularność zyskał jeden sitcom, to zaraz robi się dziesięć podobnych sitcomów. I wszyscy do sitcomów uciekają: kierownicy produkcji, scenografowie, aktorzy. Zwłaszcza dla aktorów jest to tragedia, ponieważ tam jest taki rytm pracy, że nic innego zrobić się nie da, więc oni zjeżdżają po równi pochyłej.

Polityka 3.2000 (2228) z dnia 15.01.2000; Kultura; s. 44
Oryginalny tytuł tekstu: "Plac Zbawiciela"
Reklama