Archiwum Polityki

Pół wieku Jamesa Bonda

Seria arcyagenta Jamesa Bonda jest najdłużej trwającą w dziejach kina, ciągnie się blisko 40 lat: mamy właśnie na ekranach jej 18 pozycję,pod typowym prowokacyjnym tytułem „Świat to za mało”.

Świat to może jest za mało, może za dużo, można o tym dyskutować, pewne jest jednakże, że zmienia on się i to w rytmie coraz szybszym, natomiast cykl Bonda, o dziwo, trwa wciąż w formule wyłonionej w roku premiery serii, 1962: „James Bond contra doktor No”. Od tego czasu nie ma kinomana, który by sobie nie przyswoił Bonda: nasze telewizje wznawiają jego odcinki raz po raz. Wyłania się więc ciekawe pytanie: jak to się dzieje, że nie opatrzył się on i kolejny Bondziak przyjęty jest z takim samym powodzeniem jak wszystkie poprzednie?

I nawet więcej: właśnie jego niezmienność zapewnia mu trwałe zainteresowanie. Amatorzy cyklu sprawdzają, czy w następnym kawałku wszystko jest, jak być powinno? Owszem, jest. Weźmy najnowszą premierę. Bond otrzymuje z reguły misję, którą wykonuje jako agent wywiadu brytyjskiego. Jest? Jest. Następują wyczynowe starcia z udziałem: 1) motorówek i helikopterów, 2) pościgów narciarskich, 3) atomowych okrętów podwodnych, 4) walczy się o tajną broń przywłaszczoną. Są tu te wszystkie urządzenia? Są. W dalszym ciągu powinna być rozprawa Bonda z potężną międzynarodową organizacją zbrodniczą. Jest tu ona? Jest, cokolwiek inna niż zazwyczaj, kiedy to Bond musiał sam jeden zniszczyć jakąś kolosalną instalację, zamierzoną, by zlikwidować bądź opanować ludzkość: w tym wypadku idzie o spisek terrorystyczny, którego główną siłą jest piękność Sophie Marceau. Tu znajduje się nowość, bo Bond do tej pory nie był obowiązany ścierać się w podobnie definitywny sposób z damą; niemniej byliśmy do tej sytuacji przygotowani, bo w każdym Bondziaku przewijały się dziewczęta wystrzałowe, i to dosłownie wystrzałowe, jako że po pożyciu z Bondem zdradzały go i mierzyły do niego z broni palnej, ginęły też, co prawda nie z jego ręki, lecz jego przeciwników, których zaufania podobnie nadużyły: niemniej byliśmy do podobnych groźnych bondowskich seksbombek przyzwyczajeni.

Polityka 3.2000 (2228) z dnia 15.01.2000; Kultura; s. 48
Reklama