Kalisz i Ostrów, dwa największe po Poznaniu miasta Wielkopolski, dzielą, licząc od rogatek, 23 kilometry. Ale wciąż łatwo spotkać się z opinią, że kiedy podążamy z Kalisza w stronę Ostrowa i mijamy potężny, postawiony z czerwonej cegły, dworzec kolejowy w Nowych Skalmierzycach, oznacza to, że wyjechaliśmy z Azji do Europy, z Rosji do Niemiec, z Kongresówki do Poznańskiego. I na odwrót. Stosunki Kalisza i Ostrowa to wielki hymn na cześć potęgi i żywotności stereotypu.
– Szukamy miast partnerskich w całej Europie. Chyba z dziesięć ich mamy. A nie możemy zaprzyjaźnić się z najbliższym miastem – Władysław Kościelniak kręci głową, jakby sam się dziwił wypowiedzianym przed chwilą słowom. 83-letni artysta plastyk od kilkunastu lat publikuje w „Ziemi Kaliskiej”, największym piśmie regionu, ilustrowane przez siebie felietony „Wędrówki ze szkicownikiem”. Weteran bitwy nad Bzurą przesyca je miłością do miasta nad Prosną, ale jednocześnie w ostrowskim muzeum odbywa się wystawa jego grafik.
Polityka
3.2000
(2228) z dnia 15.01.2000;
Na własne oczy;
s. 84