Szukamy miast partnerskich w całej Europie. Chyba z dziesięć ich mamy. A nie możemy zaprzyjaźnić się z najbliższym miastem – Władysław Kościelniak kręci głową, jakby sam się dziwił wypowiedzianym przed chwilą słowom. 83-letni artysta plastyk od kilkunastu lat publikuje w „Ziemi Kaliskiej”, największym piśmie regionu, ilustrowane przez siebie felietony „Wędrówki ze szkicownikiem”. Weteran bitwy nad Bzurą przesyca je miłością do miasta nad Prosną, ale jednocześnie w ostrowskim muzeum odbywa się wystawa jego grafik. „Ukłonem artysty kaliskiego w stronę ostrowskich gospodarzy wystawy i tamtejszych miłośników sztuki jest kilka bardzo ekspresyjnych grafik z motywami miejskich krajobrazów Ostrowa Wielkopolskiego” – pisze recenzent „Ziemi Kaliskiej” i dodaje, a właściwie dokłada sąsiadowi: „A miasto to zdaje się być wyjątkowo oporne do portretowania i – jak dotychczas – nie doczekało się zbyt wielu artystów skłonnych odkrywać jego trudno dostrzegalne piękno”.
– Kalisz i Ostrów łączą tylko autobusy – wzdycha Władysław Kościelniak. Kiedy w latach 70. uruchamiano między miastami linię „M”, co zbiegło się w czasie z przyznaniem gierkowskiego województwa Kaliszowi, w Ostrowie młodzi gniewni czekali na przyjezdnych, by ich co nieco obić. Potem następował rewanż.
Tam, za rzeką
Daniel Aleksandrzak, pochodzący spod Kalisza 32-letni dziennikarz, do szkoły średniej chodził w Ostrowie mieszkając w Kaliszu (właśnie wprowadził się do Ostrowa, gdzie jego kaliska żona znalazła pracę w poznańskiej gazecie), pamięta, jak na ścianie podkaliskiego cmentarza pojawił się napis: „Bażanty do domu!”
– Nie mam pojęcia, dlaczego ostrowian nazywają bażantami – stwierdza Witold Banach, dyrektor Muzeum Historii Miasta Ostrowa.