Grupa posłów AWS, licząca ponad 70 osób, postanowiła odwołać ministra skarbu Emila Wąsacza. Na inicjatywę Adama Bieli, orędownika utopii powszechnego uwłaszczenia, czy Gabriela Janowskiego broniącego monopolu cukrowniczego dało się nabrać nawet grono czołowych polityków Akcji i złożyło swe podpisy pod nieodpowiedzialnym wnioskiem. Gdy sprawa wyszła na jaw, rozpoczął się żałosny spektakl publicznych tłumaczeń, że zostali oszukani, że nie wiedzieli, co podpisują, że będą te podpisy wycofywać. Żadnych podpisów wycofać się nie da, a wniosek musi zostać przegłosowany. Takie są sejmowe procedury, z którymi panie posłanki i panowie posłowie przez dwa lata nie zdążyli się zapoznać. Cała ta sytuacja jako żywo przypomina to, co działo się w 1993 r. po uchwaleniu wotum nieufności dla rządu Hanny Suchockiej, gdy na trybunę wchodzili posłowie i pytali, dlaczego nikt im nie powiedział, że prezydent może rozwiązać Sejm.
Bohaterowie obecnego wydarzenia mogą teraz głosować przeciwko własnemu wnioskowi albo wspólnie z opozycją odwołać ministra własnego rządu. W każdym wypadku oznacza to publiczny wstyd i kompromitację. Jeżeli zaś ktoś pyta – skąd biorą się tak bezprecedensowo niskie notowania w opinii publicznej AWS i Sejmu, zawsze ocenianego w dużej mierze poprzez zachowanie rządzącej większości, to właśnie dostał ważny fragment odpowiedzi.