Kiedy Michał Klim pracuje nad siłą i kondycją, trenuje trzy razy dziennie. Najpierw od godz. 6.30 do 8.00. Potem je śniadanie, idzie na zajęcia w Instytucie Sportu bądź do biblioteki. W żadnym wypadku bierność, bo to po porannym wysiłku prowadziłoby do senności. Drugi – główny trening – trwa od 11.00 do 13.00. Po nim powrót do domu, odpoczynek, posiłek. O 18.00 powrót na pływalnię Instytutu Sportu. Sześć godzin twardego treningu dziennie, wymiernego w przepływanych tygodniowo 70 kilometrach. Rocznie – 2500 km.
Pływalnia jest idealna, woda czyściuteńka i ciepła (25 st.). Wzdłuż jednego z brzegów jeździ wózek telewizyjny z dużym ekranem połączonym z podwodną kamerą, aby można było filmować technikę pływania i korygować błędy. Przy słupkach startowych rozmaite urządzenia, takie jak w fitnes klubach do dźwigania ciężarów. Michał Klim zakłada na dźwignię ciężar o wadze 20 kilogramów, potem wiąże stopy liną połączoną z obciążeniem, wchodzi do wody i płynąc na samych ramionach ciągnie ten ciężar aż do górnej ramy dźwigni, jakieś 20-25 metrów. Gdy zwalnia, ciężar opada błyskawicznie i Klim niczym torpeda pruje do tyłu. I tak kilkadziesiąt razy, zwiększając ciężar aż do 45 kg. Ten system ćwiczeń siłowych w wodzie, a nie w sali, na lądzie, wprowadził rosyjski trener Gennadij Turecki, który od sześciu lat pracuje w Australii i wychował już wiele gwiazd światowego pływania. Wśród nich rekordzistę świata na 100 m kraulem Aleksandra Popowa i właśnie Klima. Popow też jest w Australii. Dwukrotny mistrz olimpijski – z Barcelony i Atlanty – przeniósł się tu na stałe po tym, gdy w Moskwie sprzedawca uliczny, u którego chciał kupić arbuzy, pchnął go nożem w brzuch i ciężko zranił. Popow mieszka z żoną i dzieckiem w Canberze, ale nie zrezygnował z reprezentowania barw Rosji.