Waldemar Kikolski. Złoty medalista z Atlanty, uczestnik paraolimpiady w Sydney w biegu maratońskim
Specjalistyczny sprzęt, a czasem odrobina wyobraźni sprawiają, że kolejne dyscypliny sportowe stają się dostępne dla niepełnosprawnych. Coraz mniej jest też ludzi, którzy w wyścigach, grach i potyczkach toczonych na wózkach inwalidzkich widzą niepotrzebne negliżowanie kalectwa. W rozgrywanych od 18 października igrzyskach paraolimpijskich w Sydney wystartuje około 4 tys. zawodników ze 127 krajów. Tylko o połowę mniej niż zdrowych olimpijczyków, którzy niedawno zmagali się w Australii.
To były dobre igrzyska. Organizatorzy zrobili rzeczywiście wszystko, żeby trwające przez 16 dni zawody można było zaliczyć do udanych. Żartowano, że nie pomyśleli tylko o ćmach, które czasami przeszkadzały – głównie widzom – lecąc np. do świecących nad stadionem olimpijskim jupiterów.
Honor polskiego sportu wydaje się uratowany. Zawiodło wielu faworytów, ale godnie zastąpili ich młodsi koledzy. A przed nami jeszcze występy kajakarzy, pływający na łódce Mateusz Kusznierewicz i start kolarzy szosowych. Nie powiedzieli ostatniego słowa lekkoatleci, a poza tym zawsze mogą być jeszcze niespodzianki. Przykład dał Szymon Ziółkowski.
Pływanie znów okazało się porywającym sportem. Nie tylko ze względu na dwanaście rekordów świata, grad rekordów olimpijskich i powracające pytania o granice ludzkich możliwości. Pływalnie przykuwały widzów fascynującą sportową walką, radością zwycięzców oraz dramatami pokonanych. A styl, w jakim ustanawiano rekordy, był imponujący.
Go, Aussie, go – ten okrzyk towarzyszy nam od wylądowania na lotnisku w Sydney. Jest na plakatach reklamowych, na transparentach kibiców czy wreszcie na ogromnym dźwigu usytuowanym w Parku Olimpijskim. Australio do boju, a może bardziej Australio do przodu, bo przecież nie chodzi tu wyłącznie o zagrzewanie do walki australijskich sportowców. Oni zresztą radzą sobie doskonale i po pierwszych dniach igrzysk zajmują drugie miejsce w klasyfikacji medalowej, tuż za reprezentacją USA. Po tygodniu spędzonym w Sydney nie mamy żadnej wątpliwości, że 18-milionowy naród mieszkający na terytorium wielkością zbliżonym do Stanów Zjednoczonych chce pokazać się światu z nowej, nieznanej dotychczas strony. Czy może być lepsza ku temu okazja niż igrzyska?
Inaugurację Olimpiady Sydney 2000 oglądało trzy i pół miliarda telewidzów na całym świecie. Megaspektakl dla megapubliczności trwał ponad cztery godziny, przez co była to najdłuższa w historii ceremonia otwarcia igrzysk. Rozmach tego widowiska mógł przytłoczyć, ale przy okazji stał się osobliwym testem dla możliwości współczesnej telewizji i gustów współczesnego telewidza.