Trasa i dystans biegu maratońskiego na paraolimpiadach są identyczne jak na igrzyskach olimpijskich. Tej samej wagi są dyski czy oszczepy, dystanse w pływaniu czy bieganiu. Jeśli jest jakaś różnica w wysiłku, to na naszą korzyść, bo musimy pokonać również własną ułomność.
Zdobywanie medali na paraolimpiadach było kiedyś łatwiejsze, gdyż sport dla niepełnosprawnych traktowano jako formę rehabilitacji.
Dziś spotykamy się z tymi samymi hasłami, ale o zwycięstwa jest coraz trudniej, gdyż współzawodnictwo niepełnosprawnych przekształciło się w sport wyczynowy z prawdziwego zdarzenia. Z tego względu również i na paraolimpiadach pojawił się doping. Od dziesięciu więc lat i na naszych igrzyskach są prowadzone badania antydopingowe. W Sydney w dziesięciu przypadkach (nie było tu Polaków) udowodniono stosowanie niedozwolonych środków. Kiedyś startowało się też w kilku konkurencjach. Dziś jest to niemożliwe, gdyż rywalizacja jest niezwykle ostra i stosuje się ścisłą specjalizację.
Nasze igrzyska wywołują też ogromne zainteresowanie. Osiem lat temu w Barcelonie na wszystkie imprezy wchodziło się gratis. W Atlancie na niektóre sprzedawano bilety, a w Sydney już wszędzie obowiązują karty wstępu. Sprzedano ich przeszło milion!
Na identycznych niemal ceremoniach otwarcia i zamknięcia na trybunach było po 100 tys. osób. Telewizja australijska na trzech kanałach non stop transmitowała nasze zmagania.
Jeżeli przyjmiemy, że niepełnosprawni są pełnowartościowymi ludźmi, to właśnie w sporcie sprawdza się to najbardziej. Ludzie na wózkach, amputanci, być może byliby również mistrzami wśród pełnosprawnych.
Uprawianie przez nas sportu jest więc radością, której nie kupi się za żadne pieniądze. Dla nas, startujących w Sydney, igrzyska były rajem na Ziemi, a dla pozostałych niepełnosprawnych na pewno ogromną zachętą, aby szli w nasze ślady.