Spółka rodzinna Eugeniusza Kaczyńskiego otworzyła market Eden kilka dni przed Bożym Narodzeniem. W ciągu pierwszego tygodnia zginęło dziewięć koszyków. Trzy osoby przyłapano na kradzieży. Piwa i słodyczy. Ile towaru zginęło, okaże się podczas remanentu. – A tu nie przelewa się, ruch niewielki – mówi Kaczyński, który za Gierka miał hektary pod szkłem, ale pieniędzy nie mógł pokazywać. – A dziewięć miliardów starych złotych kredytu trzeba spłacać, pięćdziesięciu ludziom płacić, ZUS, podatki. To pomieszczenie postawiłem, żeby złodziejstwo ukrócić. Na policję kradzieży nie zgłaszamy, bo to nic nie daje.
– Jeśli dojdzie do bezprawnego pozbawienia kogoś wolności – powiada Janusz Fedorowicz, prokurator rejonowy w Zambrowie – z całą bezwzględnością będziemy stosować artykuł 189 kodeksu karnego mówiący: „kto pozbawia człowieka wolności, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”. Wyższej zaś karze, gdyby to łączyło się ze szczególnym udręczeniem. Od roku do 10 lat.
Ustawodawca miał zapewne co innego na myśli, na przykład uwięzienie kogoś dla okupu. Bo przecież przestępcę każdy ma nie tylko prawo, ale i obowiązek zatrzymać.
– Ująć tak – mówi prok. Fedorowicz. – Nie wypuścić ze sklepu do czasu przyjazdu policji – tak. Ale zamykać w klatce – nie.
– A co ja mam robić – denerwuje się Kaczyński – gdy złodziej się wyrywa? Osobnego pomieszczenia w sklepie nie mam. Nie wpuszczę go przecież na zaplecze, gdzie jest telewizyjny system monitoringu i łatwo zorientować się, w których miejscach zainstalowano kamery. Dlaczego złodziej ma tyle praw, a mnie nic nie wolno?
Klatka jest obszerna, z daszkiem, wyłożona linoleum.