Antoni Galicki ma 30 lat i spory żal do swojej Ziemi Obiecanej. Dziadków Galickiego wywieziono wraz z innymi Polakami z Wołynia do azjatyckiej części Kraju Rad. Rodzicom, którym udało się w końcu osiąść we Lwowie, władza ludowa nie zezwoliła w latach 50. na powrót do starej ojczyzny. Marzenia rodziców postanowili spełnić synowie. Pierwszy przyjechał do Polski Oleg, dziś bielski biznesmen z kartą stałego pobytu i szansą na obywatelstwo. Młodszy brat Antoni dołączył do niego w 1995 r., tuż po ukończeniu medycyny we Lwowie. Wcześniej, jeszcze na studiach, założył Stowarzyszenie Kulturowe Polskiej Ziemi Lwowskiej. Stypendium rządu polskiego pozwoliło na legalny wyjazd do Krakowa i rozpoczęcie w Collegium Medicum UJ specjalizacji z chirurgii ogólnej.
Darmowy bilet do raju
Na początku wszystko w Polsce wydawało się lekarzowi piękne i sielsko-idylliczne. Polscy przyjaciele, polska narzeczona, polskie plany. Od krakowskich profesorów słyszał słowa uznania i zapewnienia, że z jego talentem i pracowitością na pewno znajdzie w Polsce pracę. A potem z niewiadomych powodów Galicki naraził się urzędnikom.
– Rozpocząłem właśnie drugą specjalizację, gdy nieoczekiwanie Polonia amerykańska zaproponowała mi kilkumiesięczny staż w nowojorskich szpitalach – wyjaśnia Galicki. – Uznałem, że takie szkolenie umocni tylko moje akcje w Polsce, że zdobędę wiedzę i podzielę się nią z ojczyzną.
Decyzję stypendysty usankcjonowało Ministerstwo Zdrowia, które wyraziło zgodę na przerwanie specjalizacji i czasowy wyjazd lekarza z Polski. Z Nowego Jorku Galicki przywiózł parę nowinek medycznych, wrażenia i kilka tysięcy dolarów, które wpłacił na konto. Już wtedy liczył, że po wymaganych przez przepisy trzech latach stałego pobytu będzie mógł się legalnie w Polsce osiedlić i z czasem starać o obywatelstwo.