Jak się kochamy u schyłku wieku, czy może – jak się kochając wkroczymy w nowe tysiąclecie. Pytanie to postawiło swoim czytelnikom parę pism francuskich. I słusznie, bo cóż właściwie może być ważniejszego? Wyniki mnie osobiście nie zaskoczyły, natomiast sondujące redakcje (szczególnie „Le Figaro Magazine”) wydają się być zdumione. Okazuje się bowiem, że powraca moda na prostą i sentymentalną miłość. Aż 84 proc. Francuzów (80 proc. mężczyzn i 87 proc. kobiet) uważa, że do seksu konieczne jest uczucie. Gdzież tu miejsce na oświeceniowy libertynizm, na orgie grupowe początku lat sześćdziesiątych czy na panienki roku 1968 z długimi fifkami, dyskutujące podczas „spełniania aktu fizycznej przyjemności” o najnowszych wypowiedziach Jeana Paula Sartre’a (nawiasem mówiąc gorączkowo ostatnio rehabilitowanego przez paryskich intelektualistów z żałosnym Bernardem Henrym Levy na czele).
Gorzej jeszcze! 35 proc. żabojadów i 61 proc. (sic!) żabojadek odczuwa pożądanie tylko wobec swojego stałego partnera. 53 proc. panów i 72 proc. pań nie miałoby ochoty się przespać z żadnym z bóstw ekranu. Rudolf Valentino w grobie się przewraca i nie wiadomo już właściwie za co płaci się tak zawrotne sumy jakiemuś Robertowi Redfordowi, Alainowi Delonowi czy – zachowując oczywiście proporcje – Bogusiowi Lindzie. Pojawia się wręcz altruizm: i oni, i one uważają, że podczas stosunku ważniejszy jest orgazm partnera niż własny. Jakby i tego było mało, 44 proc. uważa, że ważniejsze jest kochać, niż być kochanym, 39 proc. (tu ja się wpisuję), że jedno i drugie, zaś tylko 11 proc. chciałoby bezwzajemnie odbierać hołdy. O wielkiej miłości marzy 79 proc.