Horyzonty czasowe tzw. planowania sił zbrojnych wynoszą w NATO dwa lata; planowania średnioterminowego – sześć lat. W doktrynach wojskowych (np. amerykańskiej) przyjmuje się obecnie cezurę roku 2010. Rozważania wybiegające dalej w przyszłość raczej rzadko wychodziły dotychczas poza rubież dwudziestu lat.
Tak zwana rewolucja w sprawach wojskowości powoduje, że śmielej dziś sięga się myślą poza granicę roku 2020. Poza rok 2050 już nikt w branży raczej się nie wychyla. Przewidywanie, a tym bardziej prognozowanie ze stuletnim wyprzedzeniem to dla wojskowego wciąż jednak wyzwanie z pogranicza możliwości.
Walka – jak uczy się elewów szkół wojskowych – to jedna z czterech odwiecznych form aktywności człowieka (po zabawie, nauce, pracy). Można by więc powiedzieć, że walka przypisana jest ludzkiej naturze, a natura ludzka pewnie szybko się nie zmieni. Czy jednak walka musi niezmiennie przybierać postać zbrojną? Naiwnością byłoby oczekiwać, że z czasem zmniejszy się liczba sprzeczności, liczba konfliktogennych problemów. Mogą (ale czy muszą?) zmienić się jedynie metody ich rozwiązywania, a jeśli, to do jakiego stopnia?
Wojny w klasycznym, clausewitzowskim rozumieniu nie należy oddzielać od polityki. Siła zaś, siła militarna od tysięcy lat należała i wciąż jeszcze należy do ważnych instrumentów (narzędzi) polityki. Czy państwa w przyszłości będą skłonne wyrzec się tego narzędzia? Chyba nie, choć – co nietrudno zauważyć i co może napawać optymizmem – w ostatnich dziesięcioleciach mijającego wieku wojny między państwami zdarzały się rzadziej.
O co wojna?
Nietrudno byłoby przytoczyć długą listę argumentów prowadzących do wniosku o ich bezsensie, wręcz nieopłacalności. I choć nie da się podważyć oczywistej logiki takiego wniosku, to niewiele ryzykuje ten, kto zakłada, że wojna w XXI w.