Jurij Andruchowycz: Moscoviada. Powieść grozy. Tłum. Przemysław Tomanek. Wydawnictwo Czarne. Wołowiec 2000, s. 195
Cóż za zbieg okoliczności: 33-letni Michał Bułhakow ogłosił „Diaboliadę”, 33-letni Jurij Andruchowycz opublikował „Moscoviadę”. O wczesnej prozie autora „Mistrza i Małgorzaty” pewnie nikt by nie pamiętał, gdyby nie zaistniało arcydzieło sztuki powieściowej. Podobnie z „Moscoviadą” – ta młodzieńcza powieść błyskotliwego i bez wątpienia utalentowanego Ukraińca w najlepszym razie coś dobrego zapowiada. Z tej mąki prawdopodobnie będzie chleb, ale dopiero jutro. Prozaicy dojrzewają na ogół późno. Czterdziestoletni pisarz to prawie dziecko, a cóż dopiero twórca jeszcze młodszy. Andruchowycz obdarzony został ogromnym kredytem zaufania, ma u nas swoich wiernych fanów (to już jego trzecia książka przyswojona polszczyźnie). A jeśli się kocha, dużo można wybaczyć. Na przykład kompozycyjny bałagan, pośpiech, z jakim ta powieść była pisana (wszystkiego trzy miesiące), a nade wszystko uzależnienie od klasyków – Bułhakowa, Jerofiejewa czy naszego Konwickiego, którego, zdaje się, Andruchowycz przekładał na ukraiński. Mniejsza o pasywa. Po stronie aktywów i tak znajdziemy ogrom literackiego dobra: pomysłowość, poczucie humoru, żywą narrację. Sposób, w jaki autor oprowadza po rozpadającej się, koszmarnej Moskwie u progu lat 90., jest na tyle błyskotliwy, że przestajemy się bać. Powieść grozy (tak brzmi podtytuł „Moscoviady”)? Wolne żarty. Toż to najprawdziwsza księga śmiechu!
[warto mieć w biblioteczce]
[nie zaszkodzi przeczytać]
[tylko dla znawców]
[złamane pióro]