Pokutnik ma 60 lat, może trochę więcej. Dwanaście ostatnich spędził na wędrówce. Polskę zna lepiej niż niejeden nauczyciel geografii. Wie nawet, gdzie żyją dobrzy, a gdzie źli ludzie. Choć w zasadzie nie ma o ludziach najlepszego zdania. Denerwują go. Są wścibscy, aroganccy i nazbyt litościwi. Kiedyś Eugeniusz był stoczniowcem, potem hutnikiem i stolarzem. Budował statki w Gdańsku, pamięta strajki i młodego Wałęsę. W Katowicach pocił się nad surówką, we Wrocławiu remontował willę partyjniaka. Mieszkał w hotelach robotniczych, pił z gwinta tanie, plugawe wina. – Narobiłem w życiu dużo dziadostwa – uśmiecha się. – Na tyle dużo, by wreszcie od niego uciec.
W połowie września Eugeniusz zakotwiczył się w gminie Lanckorona na poboczu drogi, wiodącej z Krakowa do Kalwarii Zebrzydowskiej. Lato spędził pod Wadowicami, wiosnę w Żywcu. Poprzednią zimę z trudem przetrwał pod Cieszynem. Wcześniej bawił na Opolszczyźnie. Pół metra od jezdni pokutnik ustawił cały swój dobytek. Dwa własnej konstrukcji przykryte folią wózki o wymiarach 160x160. W jednym sypialnia, w drugim magazyn i szafa. Obok polowa kuchnia. Wszystko w najlepszym porządku. Osobno drewno na opał, osobno stolik z puszki po farbie, osobno puszka na nóż, widelec i łyżka. Na ognisku – jeden osmolony garnek. Osmolony jak twarz i ręce jego właściciela.
– Może herbatki z piołunu? – Eugeniusz podsuwa do siedzenia pojemnik po śledziach w oleju. Jest gościnny, choć mało rozmowny. Gadanie to strata czasu. – Może papierosa? Papieros i herbatka rozwiązują pokutnikowi usta. Tak, te dwa wykoślawione wózki to jego dom. Wychowali go pod Kielcami obcy, smutni ludzie, nie mieli w tym większej przyjemności. Kiedy miał 17 lat poprosili, by wyzwolił ich z kłopotu.