Toczącą się leniwie i bez wielkiego przekonania dyskusję o konieczności wyłonienia przez prawicę kandydata do prezydentury ożywił Lech Wałęsa. Na zjeździe Solidarności zaprezentował swój pomysł: skończyć z dogmatem jednego kandydata, potraktować pierwszą turę jako wewnętrzne prawicowe prawybory i solidarnie poprzeć tego, kto przejdzie do drugiej tury. Prawdą jest, że dla Wałęsy takie właśnie prawybory są być może jedyną drogą uzyskania szerszego politycznego poparcia i powrotu na pierwszą linię polityki. Nie można jednak byłemu prezydentowi odmówić tego, że jego propozycja jest pierwszym poważnym pomysłem politycznym na wybory prezydenckie, jaki narodził się po prawej stronie.
Analiza Wałęsy
Analiza przeprowadzona przez Wałęsę jest prawidłowa: ugrupowania prawicowe i centroprawicowe nie mają w swych szeregach nikogo, kogo można byłoby uznać za niekwestionowanego lidera, mają natomiast nadmiar ambitnych polityków, którzy i tak wystartują. Powtarzanie publicznego korowodu wyłaniania wspólnego kandydata jest ośmieszaniem się, gdyż z pewnością przywoła to wspomnienia niesławnej pamięci Konwentu św. Katarzyny, a gabinetowe uzgodnienia nigdy nie były mocną stroną prawicy. W dodatku większa liczba kandydatów prawicowych, centrowych i nawet skrajnie lewicowych niewątpliwie utrudni zwycięstwo Aleksandrowi Kwaśniewskiemu już w pierwszej turze, ponieważ jakaś część głosów zostanie mu odebrana.
Temu rozumowaniu Wałęsy zjazd Solidarności, a także większość partii tworzących AWS, przeciwstawił znów dogmat jedności, argumentując, że Akcja wygrała wybory parlamentarne uzyskując premię za zjednoczenie. Jeżeli teraz pokaże, że tamto pospolite ruszenie nie skonsolidowało się, ale po pierwszych niepowodzeniach poszło w rozsypkę, utraci ostatecznie zaufanie wyborców.