Archiwum Polityki

Ostatnia noc

[dla koneserów]

Mamy właśnie w kinach dwa filmy na koniec wieku. W sensacyjnym „I stanie się koniec” 31 grudnia 1999 r. szatan przybywa do Nowego Jorku, by spłodzić potomka, następcę diabelskiego tronu na kolejne tysiąclecie. Nie jest to najlepsza perspektywa, ale jednak jakaś jest. W kanadyjskiej „Ostatniej nocy” przyszłości nie ma w ogóle: w sylwestra o północy nastąpi bowiem koniec świata. Żadnej znikąd nadziei. Śledzimy ostatnie sześć godzin z życia gatunku ludzkiego, tu reprezentowanego przez osobników dość zwyczajnych, wręcz banalnych, którzy próbują jednak zrobić coś sensownego przed północą. A czasu jest coraz mniej, co uświadamiają nam pokazujące się na ekranie cyferki zegara oraz biegająca po mieście szalona kobieta, posłaniec z najgorszą wiadomością. Komunikacja w mieście już nie działa, telefony przestają łączyć, tłumy młodzieży koczują na ulicach. Ale co dziwne – nie widać objawów przerażenia czy zbiorowej paniki. Każdy próbuje sam zmierzyć się z przeznaczeniem. Młody mężczyzna Patrick (grany przez reżysera Dona McKellara) chce ostatnie chwile spędzić w samotności, lecz przeszkadza mu w tym Sandra, która nie może dojechać do znajdującego się na drugim końcu miasta męża – umówili się, że o północy popełnią we dwoje samobójstwo. Przyjaciel Patricka pośpiesznie realizuje swe seksualne marzenia, zapraszając do sypialni kolejne kobiety, przed samą zaś dwunastą chciałby jeszcze mieć dziewicę. Pracownik miejskiej gazowni dzwoni po kolei do klientów, zapewniając, że zakład będzie świadczyć usługi do samego końca – co jest niezłą reklamą służb miejskich Toronto. To tylko niektórzy bohaterowie tego koszmarnego snu ostatniej nocy. Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że wkrótce nastąpi koniec świata?

Polityka 1.2000 (2226) z dnia 01.01.2000; Kultura; s. 58
Reklama