Archiwum Polityki

Bank pamięci

Kiedy umiera przyjaźń? Gdy nie znamy już imion psów i kotów naszych przyjaciół, marek samochodów, którymi jeżdżą, numeru komórki, gaf, jakie im się przydarzyły, dowcipów budzących z drzemki ich poczucie humoru. Oddzieleni lenistwem serca, blaknięciem wyobraźni nie cierpimy długo. Ból zębów pozwala zapomnieć o bólu głowy – podpowiada przysłowie. Przyjaciele zostają w jakimś punkcie naszego życia. Pomniejszeni przez odległość. Dotknięci niemotą, bo któżby słyszał słowa, zagłuszone zgiełkiem dni, w których zabrakło dla nich miejsca.

Potrzebny był mi ten wstęp: ukazała się właśnie książka o wiernych przyjaźniach – „Dziennik roku przestępnego – Polska, Żydzi i cykliści” Antoniego Marianowicza (Iskry). Jest to zapis roku 1996, lecz przede wszystkim fotoplastikon wspomnień. O minionym czasie, z którym zaprzyjaźnić się było trudno; może w ogóle nie było warto. Marianowicz, etykietowany zwykle jako satyryk, więc ktoś niepoważny, letkiewicz wśród regałów, gdzie stoją w szyku paradnym solenne dzieła jeszcze solenniejszych pisarzy, dowiódł poprzednim tomem „Życie surowo wzbronione”, iż potrafi przybliżyć czytelnikowi obrazy spychane w rejony snu; epizody inteligenckich losów między dwoma murami – murem getta i murem wznoszonym przez obojętność. W „Dzienniku” wraca do tych wątków, opisując ucieczkowe zachowania ludzi, którzy mieli stać się Wielką Liczbą. A więc pokazuje parę chroniącą się w betach, oddzieloną od rzeczywistości seksem, głodem zmysłów, zamieniającym się w mroczną obsesję. Skończyło się to wtargnięciem Niemców, śmiercią kochanków. Łóżko nie mogło ich ocalić. Inna historia dotyczy autora: żeby się uwiarygodnić po aryjskiej stronie, nosił w kieszeni zdjęcie dziewczyny, kupione u fotografa.

Polityka 1.2000 (2226) z dnia 01.01.2000; Groński; s. 85
Reklama