O suchym pysku trzymają chyba przestępców polscy policjanci i prokuratorzy (co z miejsca kwalifikuje ich przed Międzynarodowy Trybunał Praw Człowieka). Z tą różnicą, że policjanci dają bandytom popić, a prokuratorzy – popalić.
– Pytany o dokument, X mówił, że nie wie, gdzie jest – żalił się niedawno policjant, który na moment spuścił z oka podejrzanego. – Przeszukaliśmy go, sprawdziliśmy biuro, jednak obciążającego go protokołu nie odnaleźliśmy. Podejrzewamy – funkcjonariusze tak zamknęli to dochodzenie – że połknął on ten dokument, ponieważ po wypiciu jednej herbaty poprosił o zrobienie drugiej.
„Oskarżeni zapoznawali się z aktami sprawy” – poinformował z kolei o niedawnym zdarzeniu w prokuraturze „Nowy Wyszkowiak”. „W trakcie tej czynności prokurator wyszedł do toalety, nie informując o tym strażnika, ażeby zwrócił szczególną uwagę na aresztanta (...), który został sam z aktami. Gdy oskarżony szedł do celi, strażnik usłyszał podejrzany szelest. (...) Znalazł w jego ubraniu dwie kartki z pieczątkami prokuratora”. Podejrzany tłumaczył, że nie chciał niszczyć akt. Wyrwał kartki „w nerwach”. Protokoły – przypuszcza „Nowy Wyszkowiak” – prawdopodobnie zjadł, co zamuliło zarówno jego żołądek, jak i całe, prowadzone mozolnie, postępowanie karne.
Tymczasem – poinformowała „Gazeta” – śledztwo w sprawie wymuszania haraczy, zabójstw i kradzieży aut przez gangi na terenie byłego województwa wałbrzyskiego liczyło wiele tomów akt. Byłaby to już więc – zapewne – dla podejrzanych lektura niestrawna.