Według najnowszych danych Narodowego Banku Polskiego nasze długi osiągnęły w lutym br. poziom 37,2 mld zł; tyle wynoszą zobowiązania osób prywatnych wobec sektora bankowego. Ekonomiści załamują ręce: życie na kredyt jest niezdrowe dla gospodarki. Za pożyczone pieniądze kupujemy dobra konsumpcyjne, najczęściej importowane, pogłębiając deficyt handlowy (nierównowagę między importem a eksportem) oraz nakręcając inflację i powodując kłopoty z rachunkiem obrotów bieżących. Długi obywateli stanowią już 6 proc. PKB. To zbyt dużo, twierdzi Rada Polityki Pieniężnej, i dlatego stara się zniechęcić nas do pożyczania podnosząc stopy procentowe. Powoduje to wzrost oprocentowania kredytów, czyli ceny, jaką musimy zapłacić za pożyczone pieniądze. A cena ta jest niebagatelna – dziś najtańsze kredyty oprocentowane są na poziomie ok. 21 proc.
Jest jednak i druga strona medalu. Chęć pożyczania pieniędzy świadczy o sporym optymizmie. Ci, którzy się zadłużają, wierzą, że potrafią spłacić kredyt wraz z odsetkami, których wysokości do końca nie mogą być pewni. A zatem dobrze oceniają perspektywy własne i polskiej gospodarki. Po drugie, popyt na pieniądze najszybciej nakręcają dziś kredyty mieszkaniowe. Ich udział w ogólnym zadłużeniu osób prywatnych wzrósł do ponad 16 proc. Tak więc pożyczone pieniądze trafiają nie tylko do zagranicznych producentów samochodów, telewizorów i lodówek, ale nakręcają koniunkturę w krajowej branży budowlanej. Po trzecie wreszcie – wbrew pozorom – wiele kredytów nominalnie konsumpcyjnych w rzeczywistości ma bardziej pożyteczny charakter. Kilka milionów Polaków prowadzi indywidualną działalność gospodarczą. Kupowane przez nich samochody czy komputery nie służą jedynie rozrywce, ale pracują na siebie.
Nasza ochota do pożyczania cieszy bankowców.