Już nie dla wszystkich, ale i tak z ograniczeniami łagodniejszymi od planowanych – nowy rząd przedłuża pomysł poprzedników, za który i tak płacą banki.
Nadal nie wiadomo, kto skorzysta z nowej wersji programu pomocy kredytobiorcom. Większość wcale go nie potrzebuje, ale z powodów politycznych rząd obawia się zlikwidowania jednego z flagowych projektów PiS.
Od pożyczania pieniędzy można się uzależnić jak od alkoholu. Liczba tych, którzy pożyczają, nawet jak im nie brakuje pieniędzy, ciągle rośnie. Organizowane są kuracje odwykowe.
Unijny Trybunał Sprawiedliwości orzekł 7 grudnia, że klienci nie muszą składać oświadczeń woli, by umowa stała się trwale nieskuteczna. 11 grudnia stwierdził, że bankom nie należy się waloryzacja kapitału kredytu. Jutro wypowie się o biegu przedawnienia roszczeń banków.
Niektórzy nie spłacają zobowiązań, bo wpadli w kłopoty nie ze swojej winy. Są jednak i tacy, którzy z unikania wierzycieli uczynili sposób na życie. Taką postawę większość Polaków ocenia jednoznacznie negatywnie.
Ani wakacje kredytowe, ani kredyt mieszkaniowy 0 proc. nie znalazły się w nowej umowie koalicyjnej. Te pierwsze zapewne w ograniczonej formie pozostaną, losy drugiego są niepewne.
Potrzeba istniała od wielu lat, teraz państwo wreszcie oferuje obywatelom potrzebne rozwiązanie. Niestety, korzystanie z niego przez osoby wykluczone cyfrowo nie będzie zbyt wygodne.
Deweloperzy odważniej rozpoczynają inwestycje, jednak ogromnego popytu wśród klientów i tak nie są w stanie zaspokoić. Wkrótce zabraknąć może albo mieszkań, albo rządowych dopłat do kredytów.
PiS pozostawia po sobie pożar na rynku nieruchomości. Nowy rząd może próbować go gasić albo dolać do niego jeszcze oliwy. Wiele wskazuje na to, że z powodów politycznych wybierze drugie rozwiązanie.
Rada Polityki Pieniężnej z naddatkiem wykonała zadanie postawione jej przez rządzących. Konsekwencjami będziemy się martwić już w kolejnych miesiącach. Czyli po wyborach.