Przez kilka tygodni w CDU toczyła się zakulisowa walka, czy partia od razu przejdzie do swej pierestrojki, czy zafunduje sobie jeszcze „fazę Czernienki” – wybierze na okres przejściowy któregoś ze starych polityków, obojętnie – przyjaciół czy przeciwników Kohla. To trochę zamortyzowałoby napięcia, zagwarantowało ciągłość i dobre stosunki z siostrzaną (i bardziej prawicową) CSU z Bawarii. Pozwoliłoby też partii odsapnąć i wylizać rany. Nie było jednak na co czekać. Frustracja i zarazem oddolny ruch w CDU są tak silne, że zarząd partii postanowił uciekać do przodu. Żadnej zwłoki, żadnych zasłużonych siedemdziesięcioletnich profesorów, żadnych towarzyszy podróży dr. Kohla na czele partii. Czas na nowe twarze, nową krew, nowe wiatry i nowe idee.
Wśród młodych było dwóch prominentnych kandydatów: pięćdziesięciolatek Volker Rühe, były sekretarz generalny CDU i minister obrony w rządzie Kohla, człowiek znany w Polsce jako zwolennik poprawy stosunków polsko-niemieckich. W połowie lat osiemdziesiątych był autorem słynnej formuły o „mocy wiążącej” uznania granicy na Odrze i Nysie przez Willy’ego Brandta również dla przyszłych zjednoczonych Niemiec, czym się naraził Kohlowi, w latach dziewięćdziesiątych mocno popierał rozszerzenie NATO na wschód. Niestety Rühe przegrał niedawno wybory do landtagu w Schlezwiku-Holsztynie i wycofał swą kandydaturę na szefa partii zorientowawszy się, że i tak nie miałby większych szans.
Na placu boju pozostała więc czterdziestolatka Angela Merkel, pochodząca z byłej NRD córka pastora, fizyk z wykształcenia, współzałożycielka opozycji enerdowskiej, potem protekcjonalnie traktowana przez Kohla „dziewczynka” w jego gabinecie, a obecnie sekretarz generalny CDU. Ponieważ żyje bez ślubu ze swym partnerem, katoliccy ortodoksi uważają ją za lewicową, choć ona sama uważa się za liberalnego człowieka środka.