Archiwum Polityki

Cząstki elementarne

Z góry uprzedzam czytelników głośnej quasi-pornograficznej powieści Michela Houellebecqa „Cząstki elementarne”, że film zrealizowany na jej podstawie jest mocno ugrzecznioną wersją. Niemiecki reżyser Oskar Roehler zadbał o to, żeby kłopotliwe, ironiczno-nihilistyczne wywody pisarza na temat obłudy religijnej i przyczyn upadku zachodniej cywilizacji nie drażniły specjalnie uszu widzów. Skupiając się na perypetiach dwóch dobiegających czterdziestki przyrodnich braci: skrajnego racjonalisty, biologa molekularnego poświęcającego się tylko pracy (Christian Ulmen) i sfrustrowanego literata, dla którego seks stanowi sedno życia (Moritz Bleibtreu), nadał ich przygodom dość typowy kształt melodramatu. Obaj bohaterowie reprezentują zupełnie odmienne postawy, lecz uświadamiają sobie, że przez długi czas byli niezdolni do miłości, a całą winę za ich kompleksy i niepowodzenia ponosi ich erotycznie wyzwolona matka-hippiska. Obrazoburcze sceny, które mogłyby rodzić podejrzenie, że chodzi o bluźnierczo-prześmiewcze spojrzenie na społeczeństwo w stanie rozpadu, reżyser zwyczajnie usunął. Zaś skrajnie pesymistyczne zakończenie książki zostało zastąpione nowym, bo widzom należy się przecież pocieszenie i powinni wyjść z kina „z dobrym samopoczuciem, zdolni z uśmiechem zmierzyć się z losem”. O rok młodszy od Houellebecqa Roehler należy do grona najciekawszych twórców kina niemieckiego, o czym świadczą nakręcone przez niego i wielokrotnie nagradzane dramaty, m.in.„Strach” i „Nie ma dokąd iść”. „Cząstki elementarne” dowodzą, że niekoniecznie powinien rozwijać swój talent, biorąc na warsztat filozoficzną prozę, która go najwyraźniej przerasta.

Polityka 47.2006 (2581) z dnia 25.11.2006; Kultura; s. 69
Reklama