Archiwum Polityki

O pożytkach z dzieci

Rozmowa z prof. Marią Kielar-Turską, szefową Zakładu Psychologii Rozwojowej i Wychowawczej im. Stefana Szumana w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ewa Winnicka: – Chociaż wydaje się to nieprawdopodobne, dopiero od stu lat człowiek zachodni pochyla się nad własnym dzieckiem, szanuje je i otwarcie kocha. Zdaje się, że jeszcze nie wszyscy zorientowaliśmy się, że do bycia rodzicem potrzebne są kompetencje.

Prof. Maria Kielar-Turska: – To prawda. W wiekach średnich i długo potem nikt nie zastanawiał się nad własnym rodzicielstwem. Było ono człowiekowi przypisane biologicznie. Nie podnoszono kwestii, czy w tej mierze trzeba spełniać jakiekolwiek wymagania. Dziecko pojawiało się i żyło poza światem dorosłych. Myślano: jest małe, bezradne i głupie, więc niedoskonałe.

Kiedy swoim studentom mówi pani o roli dziecka w historii, tłumaczy im, że przebyło ono długą drogę. Od przedmiotu do podmiotu. A potem mówi pani, że historia zatoczyła koło.

Za „Historią dzieciństwa” Philippa Ariesa pokazuję tę linię – jak przedmiotowo myślano o dziecku aż do czasów nowożytnych. Rodzic nie przyzwyczajał się do potomka, nie zawsze nawet nadawał mu imię. Uważał, że jest on skażony grzechem pierworodnym, do tego często umiera w niemowlęctwie. Jeśli pozostaje przy życiu, można go wykorzystać jako narzędzie w apelach o pomoc – do żebrania. Aby był w żebraniu bardziej skuteczny, można go okaleczyć.

Żeby dostać się do świata dorosłych, dziecko musiało spełnić pewne warunki. Zazwyczaj warunkiem był określony wiek – koniec średniego dzieciństwa, czyli 6–7 rok życia. Wtedy dziecko zaczynało pełnić te same funkcje co człowiek dorosły – uczestniczyło w pewnych pracach, a nawet w życiu seksualnym. Gdy więc teraz słyszę o molestowaniu, to wydaje mi się, że nie jest to problem nowy, tylko wtedy nikt tego tak nie traktował.

Ja My Oni „Spróbuj zrozumieć siebie" (90076) z dnia 25.11.2006; Pomocnik Psychologiczny; s. 21
Reklama