Archiwum Polityki

Druga strona medalu

Według działaczy sportowych zdobyliśmy na igrzyskach w Sydney aż 14 medali. Według kibiców zaledwie 14. Jak to więc jest – mamy sukces czy porażkę? Robert Korzeniowski, zdobywca dwóch złotych medali w chodzie, maszerując musiał uważać, aby z fazy chodu nie wpaść w fazę lotu. Za oderwanie obu nóg od ziemi sędziowie dyskwalifikują. Kibice chcieliby – bez obrazy dla konkurencji uprawianej przez mistrza Roberta – aby polski sport raczej fruwał, zamiast chodzić w kaczym rytmie. Ale spektakularne wyczyny, olimpijskie medale czy niespodziewane zwycięstwa piłkarzy nie zmienią obrazu faktycznego. Stan sportu nie różni się bowiem od ogólnego stanu państwa. Blaski olimpijskich medali jedynie doraźnie ukryły cienie polskiej sportowej rzeczywistości.

W tym samym czasie, kiedy polscy olimpijczycy wracali z Sydney, w olsztyńskim szpitalu umierał 14-letni Darek, ambitny sportowiec. Brał udział w biegu przełajowym, przed startem zażył amfetaminę – chciał wygrać. Zajął trzecie miejsce, stracił przytomność podczas ceremonii wręczania medali. Czy Darek umarł jako ofiara sportowej zabawy, czy już sportowego teatru? Czy w czasach, kiedy na olimpiadach walczą o medale rówieśnicy Darka (gimnastyka, pływanie), rozróżnienie między radosną zabawą a wyczynowym profesjonalizmem wciąż jest jeszcze aktualne?

Sędziwy prof. Roman Trześniowski (91 lat), teoretyk wychowania fizycznego, mówi o dwóch obliczach sportu. Po pierwsze, sport pozwala dbać o zdrowie i dobre samopoczucie – sam jest przykładem zbawiennej roli sportu, nadal pracuje na uczelni, cieszy się dobrą kondycją fizyczną, zadziwia energią. Ale jest też oblicze ciemne – sport zawodowy. – Młodzi ludzie sądzą, że w ten sposób łatwo zdobędą profity, zarobią fortuny – mówi profesor. – Jeszcze nie wiedzą, że sukces możliwy jest tylko dzięki ciężkiej, katorżniczej pracy na treningach.

Sami sportowcy przyznają, że to motyw finansowy najczęściej nakłania ich do treningu. W czasach PRL było podobnie – młodzi ludzie dzięki sportowi próbowali ustawiać się w życiu. – Jako reprezentant kraju mogłem jeździć za granicę – opowiadał kiedyś Władysław Komar, słynny kulomiot. – A tam gnała mnie nie tylko ciekawość świata, ale i sklepy pełne towaru. Przywoziło się do Polski deficytowe artykuły, to było źródło naszych zarobków. Ja sam zarzuciłem kiedyś rynek włoskimi ortalionami.

Dzisiaj opłaca się już nie handel, ale po prostu bycie dobrym w swojej dziedzinie. PKOl obiecał medalistom olimpijskim premie: za złoto – 90 tys.

Polityka 42.2000 (2267) z dnia 14.10.2000; Raport; s. 3
Reklama