Błyskotliwy analityk społeczeństwa amerykańskiego z przełomu XIX i XX w. Thorstain Veblen w swojej „Teorii klasy próżniaczej” pisał o specyficznym zjawisku próżnowania na pokaz. Według Veblena nowobogaccy Amerykanie porzucili w momencie prosperity gospodarczej pierwszej fali uprzemysłowienia tradycyjny etos mieszczański, znaczony wartościami oszczędności i pracy. Nadmiar bogactwa zdopingował do rozwijania pomysłów, jak spędzać czas poza robieniem interesów, by inni, biedniejsi, nie mieli wątpliwości, że człowiek próżnujący należy do finansowej elity. Z czymś takim mieliśmy w Polsce do czynienia przed wojną, zanim przyszedł kryzys ekonomiczny lat 30. Można było przewidywać, że podobne sytuacje zdarzać się będą teraz w III Rzeczypospolitej. Owszem, nie brakuje przykładów chętnie nagłaśnianych przez ilustrowane magazyny obwieszczające, co jadają, w czym chodzą i jak się bawią rodzimi krezusi. Jednak próżnowanie na pokaz wydaje się zjawiskiem marginalnym. Polak, nawet ten bogaty, jeśli próżnuje, to dość banalnie.
Odpoczynek wojownika
Zarówno prawa, jak i lewa strona sejmowej nawy opowiada się za skróceniem czasu pracy. Niezależnie od podziałów politycznych parlamentarzyści wysuwają argument troski o rozwój życia rodzinnego. Debata o czasie pracy toczy się nie po raz pierwszy. U progu III Rzeczypospolitej padały jednak raczej przeciwne propozycje, nawet takie, by Polacy pracowali 48 godzin w tygodniu, jak Anglicy. Tłumaczono, że Polska to kraj na dorobku i z tego powodu nie stać nas na luksus próżnowania. Liberałowie wskazywali na przykłady „tygrysów azjatyckich”, które postawiły na wytężony wysiłek kosztem odpoczynku.
Sposoby spędzania czasu wolnego, równie dobrze jak specyfika zawodowa, ujawniają zróżnicowania i kontrasty pozycji społecznej w rozmaitych środowiskach.