Krwawe żniwo piątego dnia rozruchów to 90 zabitych, tysiąc rannych. Jednak ta śmierć anonimowego dziecka ze strefy Gazy wryje się w kolektywną pamięć. Rodzinny dramat wywiera większe wrażenie od statystyki, staje się atutem w grze o przychylność światowej opinii publicznej. Wydawałoby się, że ludzie chcą znać prawdę: kto strzelał pierwszy, kto pierwszy rzucił kamieniem, kto ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. Ludzie jednak chcą znać tylko tę prawdę, która im odpowiada. Swoją prawdę.
Wersja palestyńska: prowokacja Ariela Szarona roznieciła ogień rokoszu. Szaron, lider prawicowo-narodowej partii Likud, obarczony przez izraelską komisję śledczą odpowiedzialnością za rzeź palestyńskich uciekinierów w libańskim obozie Sabra i Szatila w 1982 r., postrzegany jest w Gazie i na Zachodnim Brzegu jako wróg numer jeden. W przeddzień żydowskiego Nowego Roku, otoczony członkami swojej parlamentarnej frakcji, a także gęstym kordonem policji, udał się na jerozolimskie Wzgórze Morija, gdzie na gruzach kościołów zbudowanych podczas wypraw krzyżowych dumnie wznoszą się meczety Omara i Al-Aksa – i gdzie w dalekiej przeszłości stała dawidowa Świątynia. Al-Aksa jest dla muzułmanów jednym z najbardziej uświęconych miejsc modłów. To tutaj, według legendy, przyleciał z Mekki prorok Mahomet, usadowiony w siodle arabskiego Pegaza zwanego Alburak i stąd wstąpił w niebiosa. Wizyta Ariela Szarona miała na celu podkreślenie żydowskich roszczeń do tego wzgórza, mimo iż są one bezpodstawne i bezzasadne. Każdy jego krok po historycznej ziemi islamu zapalał jeszcze jedną żagiew świętej nienawiści. Izraelczycy ponoszą pełną odpowiedzialność za wywołanie rozruchów.
Wersja izraelska: wizyta Szarona na Wzgórzu Morija stanowiła część wewnątrzpolitycznych rozgrywek. Po tym jak premier Barak zaproponował kompromisowe rozwiązanie sporu o Jerozolimę, lider Likudu pragnął podkreślić, iż jego partia nigdy nie zgodzi się na ponowny podział stolicy Izraela.