Ostatni „Czas Kultury” prawie 80 stron poświęca folkowi, czyli muzyce ostatnio bardzo u nas modnej. Wywiady, artykuły, wreszcie płyta dołączona do numeru wchodzą w opis zjawiska z rozmachem, ale jakby zarażone przedmiotem opisu. To bowiem, co w Polsce nazywa się folkiem, równie dobrze może być zjawiskiem z obszaru muzycznej archeologii, jak i telewizyjną biesiadą, artystycznym eksperymentem albo dokonaniem z pogranicza disco polo. W „Czasie Kultury” czytamy, że folk to „zjawisko kultury alternatywnej”, ale też efekt powrotu do tradycji, której pragniemy jak powietrza, zmęczeni nową cywilizacją. Artystą folkowym jawi się zarówno Grzegorz Ciechowski jak i piętnujący niegdyś chłopskie przywary w kabaretowych piosenkach Kazimierz Grześkowiak. Specjaliści i publicyści „Czasu Kultury”, trzymając się skojarzeń z nader szeroko rozumianą ludowością (bo przecież „folklor”), nie odsyłają czytelnika do pojęcia, które kiedyś wymyślili Amerykanie i jako pierwsi zastosowali je w odniesieniu do jednego z nurtów muzyki popularnej. Amerykanom szło o zaangażowanych politycznie balladzistów w rodzaju Pete’a Seegera, Joan Baez czy młodego Dylana. Nikomu nie przychodziło i nie przychodzi tam do głowy, by nazwą „folk” chrzcić na przykład etnomuzyczne poszukiwania jazzmanów. U nas można wszystko. Chyba dlatego tylko czołowy „folkowiec” bałkański Bregović, nasycony sukcesem wspólnej płyty z Kayah, mógł tak swobodnie ogłosić kolejny swój projekt – nagrania płyty z wybitnie folkowym artystą Krzysztofem Krawczykiem.