W czasie ostatniego festiwalu w Gdyni w specjalnym przeglądzie prezentował pan wybór swoich ulubionych filmów polskich. Gdyby miał pan dodać do tego zestawu trzy swoje dzieła, to jakie to byłyby tytuły?
Na pewno byłby tam „Popiół i diament”, byłby „Człowiek z marmuru” i „Ziemia obiecana”. Więc zabrakłoby miejsca dla „Wesela”.
Już od wielu lat w plebiscytach czytelniczych „Ziemia” lokuje się najwyżej ze wszystkich pana filmów.
Sam się nad tym zastanawiam. Dużo się w życiu napracowałem, zrobiłem tyle filmów, chciałem pokazać duszę polską w obrazach, a po dwudziestu pięciu latach publiczność chce oglądać przede wszystkim „Ziemię obiecaną”.
Dlaczego właśnie „Ziemię”?
Dlatego, że jest to film zrobiony z realistycznej materii. Teraz, z okazji powtórnej premiery, jestem pytany, czy dlatego go pokazuję, że jest w Polsce kapitalizm. Nie! Pokazuję „Ziemię”, ponieważ jest to obraz z tamtych czasów, obraz tak sugestywny, że jeszcze dzisiaj może być oglądany. Nie ma natomiast bezpośrednich porównań z teraźniejszością, bo takiego kapitalizmu nie ma i drugi raz nie będzie.
Swoją drogą to jest ciekawe, jak z czasem zmienia się odbiór niektórych utworów.
Nie chciałem przerobić „Ziemi obiecanej” na lata siedemdziesiąte czy „Pana Tadeusza” na dziewięćdziesiąte. Choć oczywiście zawsze coś przenika na ekran z ducha czasu, w którym film się kręci. Ale sam utwór musi pozostać takim, jakim był pomyślany, ponieważ dowolne przenoszenie w czasie na ogół kończy się stylem karykaturalnym. To jest parodia. A polskie kino powinno uciekać – i polska sztuka powinna się odwrócić – od parodiowania wszystkiego i wszystkich.