Archiwum Polityki

Łużyczanin mówi Auf Wiedersehen

Serbołużyczanie są mniejszością, która nie ma państwa, do którego mogłaby wracać wspomnieniami, tęsknić, a w razie czego uciec. Zawsze byli skazani na życie wśród niemieckiej większości. Tak było w państwie pruskim, w III Rzeszy, w NRD, tak jest dzisiaj, w zjednoczonych Niemczech. – Praktyka pokazuje, że właściwie obojętne jest, czy państwo pomaga Łużyczanom, czy ich uciska – mówi dyrektor Instytutu Serbskiego w Budziszynie prof. Dietrich Scholze. – Efektem za każdym razem jest i tak coraz szybsza asymilacja. Jeśli utrzyma się tempo, w którym spada liczba Serbołużyczan, to za czterdzieści lat między Budziszynem a Chociebużem pozostaną tylko hobbyści uczący się martwego od dawna języka.

W 1880 r. nauczyciel Arnoszt Muka po raz pierwszy policzył ludzi posługujących się językiem serbołużyckim. Wyszło mu 166 tys. Po II wojnie szacowano ich liczbę na 100 tys. Dziś Łużyczan jest już tylko około 60 tys.: 40 tys. w Saksonii i 20 tys. w Brandenburgii, ale coraz więcej spośród nich zna język tylko biernie. Tych, którzy potrafią po łużycku mówić, jest najwyżej 40 tys.

Według konstytucji Saksonii i Brandenburgii Łużyczanie mają prawa, o jakich większość mniejszości narodowych na świecie może tylko marzyć: do zachowania tożsamości, do pielęgnowania i rozwoju łużyckiej kultury, do podwójnego nazewnictwa miejscowości i ulic, do nauki we własnym języku, do posługiwania się w urzędach i sądach językiem łużyckim. Zagwarantowano bardzo wysokie dotacje, na które składają się w połowie rząd federalny i oba kraje związkowe, na których terenie żyją Serbołużyczanie.

Praktyka wygląda mniej pięknie. Łużyczanin w urzędzie ma prawo mówić w swoim języku, ale nigdzie nie zostało napisane wprost, że urzędnik musi go zrozumieć. Jurij Łuszczanskij ze Związku Serbołużyczan Domowina napisał kiedyś po łużycku list do prezydenta Budziszyna. Parę dni później zadzwoniła do niego pracująca w magistracie znajoma pytając, co właściwie jest w jego liście. – Niemcy pytają nas, dlaczego jesteśmy tacy nietolerancyjni i nie chcemy mówić do nich po niemiecku? – mówi Mirko Śmit, dyrektor szkoły podstawowej w Chróścicy (Croswitz). – Oni sami są zawsze tolerancyjni.

Po krzyżu za wioskę

W NRD Łużyczanom było dobrze pod warunkiem, że byli posłuszni. Mogli być Serbołużyczanami, ale w zamian mieli być wzorowymi komunistami. W efekcie, mimo imponującej fasady, dużych nakładów finansowych na monstrualnie rozrośniętą biurokratyczną strukturę Związku Serbołużyczan Domowina, wynaradawianie postępowało szybkim tempem.

Polityka 42.2000 (2267) z dnia 14.10.2000; Na własne oczy; s. 108
Reklama