Archiwum Polityki

Osiem i pół godziny

Może udałoby się zapomnieć. Sypiać normalnie. Może każdy szczegół tamtych dni nie powracałby tak natrętnie i często, gdyby Ewa nie spotykała ciągle Jarzębskiego. Gdyby nie gapił się i nie uśmiechał bezczelnie. Czy matka może żyć normalnie, mijając na ulicy mężczyznę, który porwał jej dziecko?

Najpierw był telefon. Za kwadrans dziewiąta. Głos był niewyraźny, trochę bełkotliwy. Ewa zrozumiała tylko „100 tys. dolarów”. Pomyślała, że to jakiś żart i szybko rzuciła słuchawkę. Za chwilę znów zadzwonił i wtedy usłyszała więcej: „Mamy twojego syna, a ty trzy dni, żeby zapłacić 100 tys. dolarów. Jeśli nie, on zginie”. A potem jeszcze raz i jeszcze raz to samo. To była taśma.

Żart?

Mąż Ewy, Michał, wskoczył do samochodu. Do szkoły. Zazwyczaj zawoził Karola autem, ale tym razem syn poszedł pieszo. Chyba dlatego, że lekcje zaczynały się od drugiej godziny. Poza tym to tylko dwa kilometry. Karol miał już prawie 15 lat. To były jego pierwsze dni w liceum. Tysiące dzieci chodzą do szkoły pieszo.

W szkole Karola nie było. Dyrektor przerwał lekcje, zebrał dzieci, pytał. Dwóch chłopców widziało, jak Karol szarpał się z dwoma facetami na głównej ulicy Lubawy. Wołał o pomoc, ale szybko zniknął wciągnięty do samochodu. Myśleli, że to jaja takie. Karol jajcarz był. Więc jak się wygłupy skończyły, poszli spokojnie dalej do szkoły.

Ewa jeździła po mieście w tę i z powrotem. Na co liczyła? Że to jednak żart? Że zobaczy Karola na boisku, na ulicy, na rynku. Będzie siedział z kolegami, śmiał się z wygłupu.

Kiedy zobaczyła samochód męża pod komendą policji, wbiegła po schodkach, krzyczała, szarpała za klapy marynarki: – Jak możesz, nie wolno zawiadamiać policji, chcesz zabić Karola? Co robisz na Boga!

Blokady szos nic nie dały. Do wieczora do ich domu wprowadziło się pół komendy policji. Mijała godzina za godziną. Jakiś policjant przyniósł portrety pamięciowe sprawców. Czy to coś pani mówi, a panu? Takie straszne twarze są na tych policyjnych rysunkach, twarze gotowe na wszystko, kanciaste, zimne, bez wyrazu.

Polityka 40.2000 (2265) z dnia 30.09.2000; Kraj; s. 20
Reklama