Archiwum Polityki

„Wesele” w discopolandzie

Po premierze „Wesela” wyreżyserowanego przez Janusza Józefowicza w Polskim w Szczecinie rozległy się głosy odsądzające inscenizatora od czci i wiary, zarzucające mu marny gust, efekciarstwo i płytkość interpretacji. Ileż ta krytyka przejawia złej woli, ślepoty i nierozumienia ducha czasu! Jakże można tak niesprawiedliwie traktować artystę, który z wielkim oddaniem i starannością na użyczonej mu scenie zrobił z Wyspiańskiego dokładnie to, co najlepiej umie i najbardziej lubi?

Co Józefowicz naprawdę lubi i umie – wiadomo: rewię, kabaret, musical. W tym ostatnim gatunku wielokrotnie korzystano z uznanych dzieł literackich; przerabiano je jednak na własną modłę. Wpisywano w strukturę składającą się z efektownych „numerów”, na przemian dynamicznych i lirycznych. Szczecińska przeróbka „Wesela” zda się pod tym względem modelowa. Za muzyczną kanwę posłużyły przeboje discopolo, folklor weselisk we wszystkich dzisiejszych Bronowicach Małych i Dużych – ale i sentymentalny sacrosong wymruczany przez Księdza na życzenie weselników, ale i zbiorowy, biesiadno-stadionowy refren „Bo wszyscy Polacy to jedna rodzina...”. Każdy z tych utworów stał się pretekstem do etiudy taneczno-wokalnej, aranżowanej widowiskowo, z ledwie hamowanym rewiowym rozmachem i wigorem. Przerywnikami lirycznymi były dialogi Racheli z Poetą, tkliwie recytowane przy akompaniamencie melodyjek tak wzruszających, że Janusza Stokłosę musiało przy komponowaniu zasłodzić ze szczętem.

Józefowicz, bez miłosierdzia szatkując dramat, próbował portretować obyczajowość discopolaków, spsiałych miastowych albo jurnych wsioków obnażających przy muzyce i wódce swoje płytkie dusze. Udało mu się to lepiej, niż można było przewidywać – dzięki nie tyle może wnikliwości interpretacyjnej, co umiejętności podpatrywania życia. Stworzył parę celnych obrazków publicystyczno-kabaretowych (niekiedy przejmujących: wejście Żyda przy przechwałkach Czepca „Było, jak go huknę w pysk...” i nagłe stężenie atmosfery). Reżysera wspomogła scenografia Andrzeja Worońca (za Odrą znanego jako Andreja Worona), mobilna, dynamizująca przestrzeń, dopowiadająca znaczenia (znamienne przeniesienie niektórych dusznych spowiedzi w okolice pisuaru). Powstał konterfekt rodaków zdatnych i do szabli, i do szklanki, i do kochanki, ile trzeba chamskich, ile trzeba rzewnych, a w śródnocnym zamroczeniu dręczonych koszmarami, czerpanymi z zasobów masowej wyobraźni: Dziennikarz spowiada się z ekranu telewizora, filmowany na tle ulicznych zamieszek jak polityczny sprawozdawca; Rycerza Czarnego porwano żywcem z Fordowskich „Krzyżaków”.

Polityka 39.2000 (2264) z dnia 23.09.2000; Kultura; s. 62
Reklama