Jan M. na rozprawę o molestowanie córeczki czekał w areszcie przez dwa lata. Wychodzi, wraca do dzieci. Bo sąd nie zdążył wydać wyroku.
Wiesław Płonka, szef Sądu Rejonowego w Żywcu: – Nie ma wyroku, bo na rozprawach nie było oskarżonego. Policja dowiozła aresztanta ledwie na sześć z dwunastu wyznaczonych posiedzeń.
Wiesław Mizia z Komendy Okręgowej Policji w Bielsku-Białej: – Policja nie dowiozła, bo nie miała środków. Obsługujemy kilka sądów. Wybieramy najważniejsze sprawy. Kiedy mam do wyboru: wieźć groźnego przestępcę albo taki przypadek jak Jana M., to, niestety, wybieram to pierwsze.
Jan M. ma 32 lata, na koncie jeden wyrok, w zawieszeniu, za znęcanie się nad rodziną. Alkoholik. Gdy go zamykali, był bez pracy. Ale, jak twierdzą zgodnie sędzia i policja,nie jest groźny. Bo z opinii psychologa wynika, że „zachowania Jana M. mogą być wyeliminowane poprzez nawiązanie prawidłowych kontaktów z osobnikiem dorosłym”. I że Jan M. „nie stanowi dużego zagrożenia”.
Początek nie wyszedł
W Bystrej, pod Żywcem, wsi rodzinnej M., ludzie w większości myślą tak samo. Że Jan wróci z aresztu, babę spierze, wreszcie zrobi porządek. W jego imieniu w okno Agaty, formalnie jeszcze ciągle żony, na tydzień przed powrotem Jana poleciał pierwszy kamień.
Agata: 32 lata, wygadana, zdesperowana, matka trojga dzieci. Z czwartym w drodze. Jan nie jest ojcem. – Choćby dlatego dłużej nie mogę z nim żyć – mówi. – Ale przede wszystkim chcę wyjść za kogoś innego, kto będzie ze mną, pomoże wychować dzieci. Chcę wreszcie mieć normalnie życie.
Agata już na początku miała wyjść za kogoś innego. Z tamtym poznali się w oazie, chodzili sześć lat, planowali katolicką rodzinę i czwórkę dzieci.