Bardzo bym chciał, żeby ta wakacyjna kartoteka (nie będąca, co powtarzam od dziesięciu lat, żadnym ligowym rankingiem; nie ustawia ona artystów w szeregach, pozwala tylko na komentarz do ich dokonań) była skrótowym świadectwem niektórych osiągnięć polskiej sceny, dalibóg nie zasługujących na protekcjonalną pogardę, często okazywaną przez media. Toczy się bowiem normalne, choć nerwowe (przy marnych funduszach i butnych nadzorcach z samorządów) życie sceniczne – owszem, pewnie nieobfitujące w artystyczne fajerwerki (kłopot z nimi nie od dziś), ale niosące z sobą wiele rzetelnych inscenizacji oglądanych z przyjemnością.
Kategorie, w jakich pozwalam sobie grupować aktorskie prace, są niezmienne od lat: są mistrzowie, są nadzieje teatru, są płynący na (wysokiej) fali, są ci, którzy jakąś rolą przeskakują samych siebie – zwycięzcy. I ci, którzy prowokują do pytań – zadawanych z rewerencją im samym, a częściej ich reżyserom lub dyrektorom.
Jacek Sieradzki
Tamara Arciuch
(na fali)
Śpiewająca aktorka gdańskiego Wybrzeża odnosząca ostatnio tryumfy w musicalach: w „Happy endzie” Brechta/Weilla na macierzystej scenie, a przede wszystkim w „Chicago” z Muzycznego w Gdyni. Zobaczywszy ją jako Roxy w spektaklu Macieja Korwina, Zdzisław Pietrasik nie opowiadałby, że nie wierzy w „Chicago” poza ekranem – spostrzegłby bowiem, że aktorka oprócz śpiewania i tańczenia jeszcze gra wyrazistą postać, co dla Renee Zellweger zdało się najwyraźniej za trudne.
Zofia Bajno
(pytania)
Była niegdyś – w latach 60. i 70. – obywatelką „księstwa”, grupy tworzącej w Jeleniej Górze z Aliną Obidniak osobny, niemal transowy teatr kolejnymi spektaklami terminującego tam Krystiana Lupy (mówiono o tym wiele podczas tegorocznego festiwalu reżysera, wyprawionego mu przez Kraków na sześćdziesiąte urodziny).