Henryk Szlajfer jest intelektualistą, jest dyplomatą, ma w swoim CV – mówiąc współczesnym językiem – co pokazać, jednak jeden przede wszystkim fakt życiorysowy określa jego miejsce w historii. To relegowanie Henryka Szlajfera wraz z Adamem Michnikiem z Uniwersytetu Warszawskiego stało się jedną z bezpośrednich przyczyn wybuchu studenckiego Marca w 1968 r., który zderzył się wówczas z antysemickim Marcem władzy. Dlatego też wydana właśnie książka Szlajfera „Polacy, Żydzi, zderzenie stereotypów” nabiera dodatkowych znaczeń, a jej podtytuł: „esej dla przyjaciół i innych” zapowiada ton osobisty i autorską refleksję, która kumulowała się przez wiele lat.
Polski antysemityzm jest faktem, choć jest niepoprawnie politycznie tak twierdzić, a chyba i niebezpiecznie, bo łatwo narazić się na zarzut kalania własnego gniazda i dostarczania wygodnych argumentów wrogom, oczywiście Żydom. Naiwnym mogło się wydawać, że wraz z wolnością i demokracją polski antysemityzm zaniknie. On ma się dobrze, co pokazują nie tylko różne publikacje, wiece i ulica wreszcie, lecz także badania naukowe (niezmiennie od 1989 r. około 30 proc. obywateli polskich deklaruje antysemityzm – stopniowalnie od słabego po skrajny). Ten antysemityzm w swoim stereotypie zastygł na pozycjach wyjściowych z 1939 roku. Wojna, PRL, a również i III RP wniosły do jego obrazu tylko korekty i inaczej rozłożyły akcenty.
Henryk Szlajfer pisze: „Antysemityzm nie jest wprawdzie nieuleczalną chorobą, narodowym DNA Polaków, jak chcieliby to widzieć niektórzy Żydzi, ale nie jest też przypadkowym rezultatem, pozostającym poza głównym nurtem procesów socjalizacji w rodzinie, szkole i Kościele. Tym samym istnienie dość szerokiego kręgu antysemitów jest świadectwem porażki tych właśnie kluczowych instytucji kształtujących międzypokoleniowy przekaz.