Archiwum Polityki

Plamy na języku

Ustawa o języku polskim obowiązuje już na dobre, ale shopy, fast foody i markety nie zniknęły ani z naszych ulic, ani tym bardziej z codziennych rozmów. Należało się zresztą tego spodziewać. Wielu wyrazów obcych używamy z leniwego przyzwyczajenia i braku pod ręką czegoś bardziej atrakcyjnego. Czasem oczywiście z bezradności – język nie zawsze nadąża za eksportową pomysłowością i nie wytwarza rodzimych nazw dla nowych produktów. A przecież według obowiązującego od niedawna prawa producent czy importer towaru, dla którego w polszczyźnie nie ma odpowiedniej nazwy, powinien się z tym problemem zwrócić do specjalnej instytucji – Rady Języka Polskiego. Wyrazów obcych jest coraz więcej, postanowiliśmy więc z udziałem naszych czytelników dopomóc specjalistom. W dziesięciu odcinkach wakacyjnego konkursu „Spolszcz to sam!” szukaliśmy odpowiedników stu zagranicznych słów. Zabawa językowa „Polityki” ujawniła chyba wszystkie trudności spolszczania: od charakterystycznych dla naszego języka chrzęszczących połączeń po różnice kulturowe dzielące Polskę od świata anglo-amerykańskiego. Inicjatywa ta pozwoliła jednak zaistnieć wielu błyskotliwym pomysłom językowym, które – także zdaniem fachowców – mogłyby wejść do polszczyzny. A na początek wprowadzimy kilka najlepszych (i nagrodzonych) spolszczeń wprowadzimy do języka używanego na naszych łamach. Ale nawał anglicyzmów to daleko nie jedyna choroba tocząca język polski – na co dzień coraz bardziej niechlujny, wulgarny, pospieszny, rezygnujący z ambicji literackiej polszczyzny. Język polski degraduje się tak jak środowisko.

Polszczyźnie grozi wyginięcie – tak jak rzadkim gatunkom ptaków i zwierząt. Po raz pierwszy powiedział to głośno prof. Walery Pisarek w 1995 r., podczas I Forum Kultury Słowa we Wrocławiu, popierając tę hipotezę obliczeniami amerykańskich językoznawców, którzy proces obumierania języków znają doskonale z badań własnego kontynentu. W specjalistycznej prasie od kilkunastu lat pojawiają się ponure przewidywania lingwistów. W artykule z 1992 r. opublikowanym w czasopiśmie „Language” Michael Krauss z Alaska Native Language Center ocenia, że za 100 lat 90 proc. spośród używanych dziś języków będzie martwych lub zagrożonych. Nawet jeśli ta prognoza jest zbyt pesymistyczna (wielu lingwistów uważa, że wyginie o połowę mniej języków), to jednak w dużym stopniu oddaje ona globalizacyjną apokalipsę. Centralizacja życia społeczno-politycznego w XX w. nie sprzyja rozwojowi języków małych, zamkniętych społeczności. Nowoczesne komunikowanie wymusza znajomość najpowszechniejszych kodów – w tym głównie angielskiego. Unifikacja językowa jest tania i funkcjonalna. Chłodnych pragmatyków trudno przekonać do popularnego na razie tylko w kręgach akademickich hasła ekologii językowej.

Językiem polskim posługuje się ok. 50 mln osób. Niecałe 40 mln w Polsce i trochę ponad 10 mln poza granicami naszego kraju. Dla porównania – chiński ma ponad miliard użytkowników, angielski – 350 mln, a hiszpański – 250 mln. Te języki (jak również niemiecki, francuski i włoski) nie będą miały kłopotów z tożsamością. I chociaż przemysł rozrywkowy lansuje nowy język hispano-angielski (połączenie hiszpańskiego i angielskiego – jak w piosenkach Ricky’ego Martina) czy też charakterystyczny zwłaszcza dla prezenterów niemieckich telewizji muzycznych niemiecko-angielski (das Job!

Polityka 37.2000 (2262) z dnia 09.09.2000; Raport; s. 3
Reklama